Perypetie związane z samochodem na tyle przeciągnęły się, że zastaje nas popołudnie. Na zwiedzanie Stirling nie zostaje nam zbyt wiele czasu, zważywszy że w planach mamy dotarcie o sensownej porze w okolice wybrzeża zachodniego. Dodatkowo i aura przychylnym okiem spojrzeć na nas nie chce, nakazując słoneczku, schować się za grubą perzynę, ciężkich, szkockich chmur. Czyżby już limit szczęścia na ten dzień został wyczerpany? Kolejny raz okazuje się, że jego pokłady są nieograniczone. Sprawdza się powiedzenie, że z małej chmury wielki deszcz, a w tym konkretnym przypadku zero deszczu.
Podziwiamy Stirling i jego znamienite atrakcje,głównie średniowieczne. To miasto wielce zasłużone dla historii Szkocji, podobnie zresztą jak niedaleko stąd położone Bannockburn (miejsce glorii z 1314 roku). Na jej kartach zapisało się ono, jako arena zwycięskiej bitwy wojsk szkockich dowodzonych przez Williama Wallace'a (tak tego słynnego Bravehearta) nad wojskami angielskimi w roku pańskim 1297. Dzięki temu, słusznie przez Szkotów, dumnie prężących torsy, wychwalanemu zwycięstwu, Szkocja praktycznie wyparła Anglików ze swoich ziem. Dla upamiętnienia faktu, a zwłaszcza nie pozwolenia na wypłowienie w ludzkich umysłach postaci wielkiego bohatera, zbudowano, na obrzeżach miasta, na wzgórzu Abbey Craig, 67 metrową wieżę. Otwarta w 1867 roku, na cześć wielkiego Szkota, nosi nazwę Wallace Monument. Dotarcie do niej, z racji jej górowania nad okolicą, nie nastręcza problemów. Miejsce praktycznie w całości poświęcone jest pamięci bohatera. Znajdują się tutaj rekwizyty z historią bitwy i postacią samego Wallace'a związane (chociażby jego słynny dwuręczny miecz - claymore). Jedna z sal tematycznie związana jest z postaciami wielkich Szkotów. Aż nie do pomyślenia, że wszyscy Ci, powszechnie znani ludzie – Scott, Bell, Fleming, Napier, Conan Doyle i wielu, wielu innych, to dzieci tejże właśnie hardej i dumnej ziemi. Niesamowitej radości przysparza mi widok na popiersie Davida Livingstone'a – a jednak jakąś cząstkę wielkiego miłośnika Afryki dane mi było uchwycić. Warto nadwyrężać mięśnie w drodze na szczyt wieży, roztacza się stąd cudowny widok na okolicę. Dostrzegam m. in. renesansową budowlę zamku Stirling, miejsca kolejnych odwiedzin. Widok na zamek uświadamia mi jego historyczne znaczenie. Jest to potężna twierdza, osadzona, podobnie zresztą jak i edymburskie zamczysko, na solidnej skale. Stojąc pod nią trzeba wysoko zadzierać głowę, by dostrzec na samym czubku skały twierdzę, chroniącą w przeszłości wejścia wgłąb kraju. Jego strategiczne położenie sprawiało, że potencjalni najeźdzcy już na sam jego widok tracić musieli animusz niezbędny do ataku, a zapewne niejednokrotnie i w głowach ich kłębić się musiały myśli o zaniechaniu zdobywania zamku. Szczególnie doznania takie musiały być nieobce tym, którzy przybywali do Stirling z zachodu. Zamek stojący na szczycie 80-metrowej urwistej skały wydawać się musiał jeszcze bardziej potężny i niemożliwy do zdobycia. Ślady pierwotnych umocnień na wzgórzu pochodzą już z epoki żelaza. Hector Boece, XVI wieczny historyk szkocki, uważany zresztą za niezbyt wiarygodnego, twierdzi w swoim Historia Gentis Scotorum, że wzgórze jako pierwsi ufortyfikowali już rzymianie pod wodzą Agrykoli. Znamienna większość historyków twierdzi, że za początek fortyfikacji wzgórza uważać należy rok 1110, kiedy wzniesiono tu pierwszą katedrę. Obecny ksztalt fortyfikacji to efekt prac budowniczych z XV i XVI wieku. Z tego okresu pochodzi m. in. Great Hall, najbardziej eksponowany budynek wewnątrz murów zamkowych. Swoim żółtawym kolorem ewidentnie odróżnia się od reszty dziedzińcowej zabudowy. To efekt prac restauratorskich, które kosztem ponad 20 milionów funtów, nadały mu charakter i kolorystykę, jaka cechowała go właśnie w XVI wieku. Jest on uznawany za jeden z najwspanialszych przykładów szkockiej architektury świeckiej okresu średniowiecza. Niesamowitych wrażeń wzrokowych dostarczają, a należy wspomnieć polski akcent przy ich powstawaniu, słynne Głowy ze Stirling. Stanowią je 56 rzeżbionych kasetonów, do których wykonania sprowadzono drzewo dębowe właśnie z naszego kraju. Opuszczając zamek spoglądam na pomnik Roberta de Bruce'a, strzegący wejścia do fortecy, próbując chyba po raz ostatni ogarnąć w głowie majestatyczną budowlę i niemniej interesującą jej historię.
Po wizycie na zamku, ruszamy spiesznie w kierunku Highlands, w miejsce obrane jako wiodący i główny cel wyprawy.