Czwartego dnia naszego pobytu na Malcie trochę sobie pofolgowaliśmy. Dwa poprzednie dni upłynęły na dosyć wyczerpujących, choć niesamowicie owocnych w wrażenia, jak i cudowne widoki, przechadzkach po zachodnich i południowych rubieżach wyspy. Dziś postanowilśmy zapuścić się we wschodnie kresy wyspy. Miejscem szczególnie wartym zobaczenia jest tutaj rybacka mieścinka Marsaxlokk. Jest ona ulubionym plenerem zwłaszcza dla fotografów. A to za sprawą całej flotylli niebywale kolorowych i pięknych łódeczek luzzus, trochę większych kutrów, jak i całej armady innych stateczków. Wpatrywać się w nie można godzinami, a i tak ciężko odczuć znużenie widokami sprzed oczu. Łodeczki luzzus mają jedną niesamowicie charakterystyczną cechę. Niczym piękna kobieta jak magnes wabiąca wzrok mężczyzny bez konieczności podejmowania się róznych ku temu sposobów, tak i owe luzzus potrafią tak oczarować podziwiajacego ich piękno, że jest w stanie o całym bożym świecie zapomnieć. Choć może nie tak do końca. Odwieźć takiego podglądywacza może wykwintna strawa. Nam było danym zakosztować za bagatela 6 euro smakowitej zupy rybnej, smażonego merlozza z frytkami i zestawem sałatek oraz lampką wina. Cena wydaje się wręcz nieadekwatna do smaku tej niesamowitej potrawy. A połączenie bodzców smakowych z wizualnymi podczas przesiadywania w restauracyjce oferujacej na świeżym powietrzu widoki na kolorowe luzzus, sprawiło że dzień spędzony w Marsaxlokk trzeba było uznać za niebywale udany. I takim w rzeczywistości był.