Są takie miejsca na ziemi, o które Twoje podróżnicze żądze ciągle się dopominają. Miejsca, które gdzieś tam kiedyś wryły się w te Twoją podróżniczą świadomość, które umieściłeś na tej swojej prywatnej liście miejsc "must see".
Do Grecji pojechałem, by jedno z takich moich wymarzonych, topowych miejsc, tam właśnie zlokalizowane, zobaczyć. Te całe Corfu, inne epirskie destynacje, były tylko przystawką przed daniem głównym, preludium przed wkroczeniem na właściwą scenę.
Kiedy je zobaczyłem..., te wszystkie wcześniej masowo pochłaniane artykuły, zdjęcia im poświęcone, je obrazujące, bledły przy widoku sprzed moich oczu. W końcu chyba największym doznaniem na podróżniczej drodze jest skonfrontowanie tych podróżniczych marzeń z zastaną rzeczywistością. Uświadomienie sobie, że ta druga, widziana na żywo, o klasę bije wyidealizowane wcześniej wyobrażenia.
Co mnie tak zachwyciło, nad czym się tak rozpływam ?
Już spieszę z wyjaśnieniami.
Zjeżdżając serpentynowatymi drogami gór Pindos, wjeżdżając w nizinne tereny Równiny Tesalskiej, ujrzeliśmy je w pełnej krasie. Pierwsze, same gołe, odbijające promienie zachodzącego słońca, skały. Idealnie doskonałe. Gdzieś, jak pamiętam opisywane niczym "gliniane bryły uformowane na kole garncarskim", gdzie indziej, z uwagi na wyżlebione w nich liczne jaskinie, jako" spróchniałe zęby jakiegoś monstrum". Naprawdę idealnie doskonałe, na tyle że aż niewyobrażalnym by się mogło zdawać, że tak niesamowite formacje skalne mogą w ogóle istnieć. Te wszystkie przedziwne kształty, wyżłobienia, łukowate wygięcia, formy przeczące nawet zaawansowanej geometrii, najzwyczajniej zachwycają. Zachwycały, nas wszystkich, pewnie wszystkich którym dane było kiedykolwiek te formacje skalne zobaczyć.
Później zobaczyliśmy zawieszone niczym w powietrzu, zgodnie z tłumaczeniem ich nazwy, malutkie domeczki, klasztorki, słynne meteory, przycupnięte na czubkach tych potężnych skał. Widok niesamowity. Wjechaliśmy do Kalampaki, miasta będącego bazą wypadową ku wizytacji meteorów, dalej wysoko ku górze zadzierając głowy. Z samego miasta, ulokowanego u stóp tych potężnych skalisk, prezentuje się fantastyczny widok na strzelające ku górze skały i kilka z klasztorów na nich wzniesionych.
Kolejnego dnia udaliśmy się ku szczegółowej penetracji tego miejsca. Obecnie, spośród pierwotnych 24 klasztornych monasterów, wznoszonych stopniowo od XIV w. (pierwszy w 1336 r), zachowały się zaledwie osiem, z czego jedynie sześć udostępnionych dla turystów. Odwiedziliśmy większość z nich, niektóre bardziej, niektóre mniej, dogłębnie. Ba, do niektórych (żeński Agiou Stefanou) nas nie wpuszczono, z uwagi na ponoć zbyt skąpe odzienie. Kto czytając to liczy jednak, że surowe zakonne normy życia w dalszym ciągu są tutaj praktykowane, ten nieco się zawiedzie. Niemniej warto spróbować poznać specyfikę i znaczenie tego miejsca. Skupisko interesujących ikon, klasztornych rękopisów, klasztornych fresków pozwala choć śladowo zrozumieć sposób funkcjonowania tych klasztorów w zamierzchłych czasach. Niestety, takie odniosłem wrażenie, obecnie bardziej skupiają się one na stronie turystycznej, coraz bardziej oddalając się od swoich pierwotnych założeń i idei.
Klasztory, w zasadzie cała ich otoczka, ulokowanie, przeczące często prawom fizyki jak i zwykłego prawa budowlanego, na tyle nas zaintrygowały, że późnym popołudniem ponownie się tam wybraliśmy. Turystyczne autobusy odjechały, gwar ustąpił miejsca zadumie. Wdrapaliśmy się na okoliczne skałki, otwarliśmy puszkę greckiego piwka i kontemplowaliśmy spokój tego miejsca. Promienie zachodzącego słońca coraz bardziej się wydłużały, rzucając na okoliczne skały dłuższe i dłuższe cienie, nie raz na tyle fantazyjne, że przykuwały na zdecydowanie dłużej niż chwila naszą uwagę. Było bosko, tak jak tylko w takim miejscu mogłoby być. Czułem się szczęsliwym, że było mi danym osobiście doświadczyć tego miejsca. Że destynacja, o której od zawsze marzyłem, zaprezentowała mi się tak urodziwie. Że rzeczywistość zdystansowała, hen daleko, świat marzeń.