Kolejny dzień postanowiliśmy sobie zrobić wyjątkowo leniwy, zasłużenie leniwy. W planach było wylegiwanie się na którejś z santorińskich plaży. Wybór padł na położoną na południowo – zachodnim krańcu wyspy, w pobliżu miasteczka Akrotiri, plażę o wielce sugerującej nazwie Red Beach. W rzeczy samej plaża, na którą dotarliśmy autobusem kursującym po wyspie, była czerwona. W zasadzie jej otoczenie. Czerwony klif otaczający plażę, potężne głazy, zalegające u jej podnóża, jej łukowate wygięcie, krystalicznie czysta woda ją obmywająca, wszystko to dopełniało widoku na przepiękną, moim zdaniem najpiękniejszą, plażę wyspy. Widywałem już masę cudownych plaż w świecie, nigdy jednak tak czerwonej. To kolejny z topowych punktów wyspy Santorini, miejsce które koniecznie trzeba odwiedzić będąc na wyspie. Nie dziwota, że spędziliśmy tu większość dnia, wylegując się, snorklując, czy najnormalniej delektując się niewątpliwą urodą tej specyficznej plaży.
Położone w pobliżu ruiny starego minojskiego miasta, zniszczone przez wybuch wulkanu z 1625 roku, celowo sobie odpuściliśmy z uwagi na okoliczność, że przykryte są one nieciekawym blaszanym dachem. Taka ingerencja w to stanowisko archeologiczne jakoś zbytnio nie przypadła mi do gustu.