Uznaliśmy,że najlepszym będzie, wszak szukanie o tej porze noclegu nie byłoby chyba najsensowniejszym rozwiązaniem, ruszenie wprost ku pierwszemu celowi naszej wyprawy. Po dotarciu na miejsce, urojeni niczym sławetny rycerz z Manczy, który widząc obskurny zajazd, zwykł nazywać go urokliwym zamczyskiem ,uznalismy nasze zielone cudactwo za doskonały substytut sypialni. Około piątej nad ranem doświadczyliśmy na własnej skórze, dygotając z zimna, że Avila, bo pod murami tego miasta zaparkowaliśmy naszą ruchomą sypialnię, rzeczywiście jest najwyżej (1130 m n.p.m.) położonym miastem na całym półwyspie Iberyjskim. Dopiero po włączeniu silnika nasza ruchoma sypialnia, wydała się miejscem na tyle cieplutkim i przytulnym,że było nam dane pospać aż do brzasku. A była to w rzeczywistości jedna z najwspanialszych pobudek, jakich w swoim życiu miałem okazje doświadczyć, krew pomimo otaczającego chłodu zaczęła jakoby szybciej w żyłach krążyć, coraz rzadszy włos począł dębem stawać, a szczęka, chyba nawet pod naporem największych razów, nie byłaby w stanie tak odchylić się od pozycji, w której zwykła się zazwyczaj znajdować, jak tego ranka. Widok na avilańskie mury o wschodzie słońca jest wprost niesamowity. Nie wiem czy kiedykolwiek tak wcześnie zaczynałem swoje odwiedziny jakiegoś miejsca, jak wówczas. Avila, która według legendy założona została przez samego Heraklesa, była w okresie przedhiszpańskim areną walk pomiędzy, dokonującymi inwazji na całym półwyspie Arabami, a rdzenną ludnością. Pod koniec XI wieku, celem zabezpieczenia się przed tymiż Arabami, rozpoczęto, również i przy ich udziale jako niewolników, wznoszenie murów, z których miasto słynie do dziś. Słusznie wpisano je (wraz z całym kompleksem miejskim) na listę światowego dziedzictwa ludzkości UNESCO. Stanowią one zespół najstarszych i najbardziej kompletnych obwarowań w całej Hiszpanii. Oplatają miasto na długości około dwóch kilometrów, mierząc średnio 10 m wysokosci i mając około 3 metrów grubości. W obrębie murów znajduje się 88 baszt i ufortyfikowanych bram. Najpotężniejszą z tych baszt stanowi apsyda katedry, najstarszej zresztą gotyckiej katedry w Hiszpanii, zwana - cimorro i tworząca jednym z jej boków część murów. Znana ona jest również z tego, że na jej szczycie, jak i na poszczególnych jej elementach, jak na przykład na rzygaczach, znajduje się niezliczona ilość bocianich gniazd. Ptaki te bardzo sobie upodobały Avilę. Czyżby to był powód zmniejszania się ich populacji w naszym kraju ? W okresie, kiedy miałem przyjemność wizytować miasto, włascicieli gniazd niestety już nie zastałem. Spotkawszy w starej części miasta polską wycieczkę, wielce zdziwił mnie fakt,że nie ma ona w planach wejścia na mury i obserwację z nich panoramy miasta , jak i okolicy, a zaręczam, że widok jest niesamowity. Kolejny raz doceniłem przewagę ekspedycji, gdzie sam się jest reżyserem przyszłych przeżyć, sam sobie jest się sterem, żaglem i okrętem, nad masową turystyką, zobrazowaną na zasadzie wpierw idzie pan, a za nim ślepo podążają jego gąski. Turystyka zorganizowana nie zostawia miejsca na improwizację, nie pozwala na szalone ruchy, ogranicza możliwość doświadczenia nieplanowanej przygody, kontaktu z tubylcami. Kolejnym magnesem przyciągającym do Avili jest tutejsze pochodzenie Świętej Teresy. Teresa Sanchez de Cepeda y Ahumada, bo tak w pełnym brzmieniu się nazywała owa święta, tutaj się narodziła (1515 rok) i tutaj większość życia pełniła swoje powołanie. To właśnie ona była założycielką zakonu karmelitanek bosych, propagując życie według bardzo surowych reguł. Święta Teresa jako pierwsza kobieta w dziejach kościoła została ogłoszona przez papieża ( Paweł VI w 1970 r.) Doktorem Kościoła, otrzymując tytuł “doktora mistycznego”. Wydaje się, że kult jaki do dziś otacza jej osobę, sięgnął granic absurdu. W mieście znajduje się wiele miejsc zwiazanych ze świętą, gdzie przechowywane są pamiatki po niej, takie jak palec świętej, jej siodło, etc. Podobno Teresa była wielką miłośniczką żółtek w cukrze, obecnie nazywanych na jej cześć, i pod jej imieniem mających lepszą sprzedawalność rzecz jasna, “Yemas de Santa Teresa”. I ja nie mogłem sobie odmówić przyjemności połechtania podniebienia tym smakołykiem. Do dzisiaj nie mogę stwierdzić, by wywołał on we mnie jakiekolwiek stany lewitacyjne, pozwalał mieć widzenia, czy spotkania ze zaświatami, jak to miewało miejsce w przypadku świętej. Wycieczkę po mieście kończymy bezcelową włóczęgą po wąskich, wcisniętych w mury uliczkach , zapełnionych już avilczykami korzystającymi ze słonecznej wrześniowej pogody, by w ustroniu niewielkiego ryneczku posilić się przed dalszą wyprawą hiszpańską kuchnią. Opuszczając miasto, zatrzymujemy się przy punkcie widokowym, kapliczce Cuatro Postes, usytuowanym na wzgórzu naprzeciw miasta, skąd podziwiać można jego niewyobrażalnie piękną panoramę. Wygląda jakby potężne mury miasta utrzymywały w ryzach całą urbanistyczną mieszankę kościołów, wąskich uliczek przed ich nieuchronnym upadkiem w czeluści niżej położonej rzeki. Przywołuję w pamięci rysunek oglądanyw dzieciństwie, no może we wczesnej młodości, w książce opisującej zabytki z listy UNESCO. Jest on tożsamy z widokiem sprzed mych oczu. Czuję satysfakcję, że dane jest mi zobaczyć cos tak niesamowicie urokliwego. Tak samo czują chyba i okoliczni malarze, którzy zapamiętale oddają się swojej pracy. Czas nieubłaganie ucieka, pora ruszać dalej, w stronę kolejnych niesamowitych widoków, nowej przygody, nowych doznań.