Po opuszczeniu, z ciężkim sercem rzecz jasna, Adare, zbliżamy się coraz bardziej ku stolicy hrabstwa Kerry – miastu Tralee. Tam właśnie spędzimy swoją kolejną noc na irlandzkiej, zielonej ziemi. Zainspirowany wyłącznie zdjęciami internetowymi, odkrytymi w trakcie opracowywania trasy naszych wojaży, postanawiam odbić dosyć znacznie ku zachodniemu wybrzeżu. Pomimo, że żaden przewodnik zbytnio o miejscowości Ballybunion nie wspomina, to postaram się wygospodarować trochę czasu, by zobaczyć tamtejszą piękną plażę. Okazuje się, że jak najbardziej słusznie. Znajdują się tam ruiny zamku (w postaci pojedynczej ściany) ulokowanego na skale naprzeciw Atlantyku, skąd podobno czasem i delfiny wypatrzeć można. Skała z kolei rozdziela dwie piękne, o czystym, żółciutkim piasku, plaże. Pomimo, że jest początek czerwca i woda zbyt ciepłą nie jest, obie plaże pełne są turystów wyłapująch słoneczne promienie i zażywających morskich kąpieli. Ciekawostką jest również fakt, że w Ballybunion znajduje się jedyny na świecie pomnik Billa Clinton'a, który zwykł odwiedzać miejscowe pola golfowe. Jakby czaru miejscowości było mało, w przyplażowym sklepiku spotykam dwie najładniejsze Irlandki, jakie w trakcie moich wojaży po tej ziemi dane było ujrzeć. A powszechnie wiadomo, że mieszkanki Zielonej Wyspy do zbyt urodziwych nie należą. W sielskiej atmosferze zachodzącego słońca, krótki w założeniach pobyt przeciągnął się na tyle, że docelowe Tralee witało nas już swym nocnym obliczem. Niemniej nie stanęło to na przeszkodzie, by irlandzkim zwyczajem odbyć trasę szlakiem tutejszych tawern. Po tak niezwykle bogatym w atrakcje dniu kultowy Guiness smakował wyśmienicie.