Przez nadmorskie Bray, z małą przerwą na wysłanie pocztówek, zmierzamy wprost na dublińskie lotnisko. W tym momencie zaczynają się nasze największe udręki na irlandzkiej ziemi. Po raz kolejny Dublin ukazuje nam się w wyjątkowo niekorzystnym świetle. GPS zamiast prowadzić nas obwodnicą wokół stolicy, kieruje nas wprost do zakorkowanego centrum. Pozostaje nam odliczać minuty z planowanej dwugodzinnej nadwyżki czasu. Z biegiem czasu przybierają one postać godziny i kolejnych minut. Czas ciągle tyka. Wkrada się wszechobecna w takich chwilach nerwowość. Każdy z nas ma przed oczami wizję odlatującego samolotu, konieczności wyszukania nowego – znacznie w takich sytuacjach droższego oraz potrzebę znalezienia sensownego wytłumaczenia swej nieobecności pracodawcy. W pewnym momencie świta światła myśl, postanawiamy zaryzykować i jechać Bus Line, pasem wyznaczonym wyłącznie dla autobusów. Wizja ewentualnego mandatu jest znacznie milszą, niźli myśl o problemach piętrzących się wskutek nie dotarcia na czas na lotnisko. Ostatecznie docieramy 15 minut przed odlotem... Uff, kołatające nerwy powoli mogą stonować...