Po opuszczeniu krainy barwnych Połowców, zmierzamy wprost ku stolicy kraju, Budapesztowi. Postój urządzamy sobie w położonej na jego obrzeżach miejscowości Godollo. Raz by przekąsić jakiś madziarski rarytas, dwa by rzucić okiem na tutejszy pałac Grassalkovichów. Jeden z nielicznych razów w moim życiu mam dylemat, które ze zmysłów doznały większej rozkoszy. O dziwo prymat muszę chyba przyznać zmysłom smakowym, wszak osławiony gulasz węgierski (ichniejszy pórkólt) pozwolił owym sięgnąć stanu wrzenia i euforii w najczystszej postaci. I na taki stan wpływu nie miał nawet jego wyjątkowo ostry i zapewne kubki smakowe podrażniający smak. Toteż bez repety, poprawionej dobrym piwem Soproni, obyć się nie mogło. I nawet pretensji wobec siebie nie miałem prawa mieć, gdy nie zdążyliśmy wejść do środka pałacu Grassalkovichów. Wszak wprawione w błogi stan zmysły, osiągnęły już tego dnia poziom najwykwintniejszych rozkoszy ziemskich. Prawie jak w ogrodzie ze słynnego, zresztą jednego z moich ulubionych, obrazu Hieronima Boscha (Ogród rozkoszy ziemskich). Pozostało mi conajwyżej obejrzenie pałacu z zewnątrz. Barokowy dwór, wzniósł w latach 40 XVIII wieku Antal Grassalkovich, jeden z największych arystokratów węgierskich owej epoki. Od 1867 roku stał się pałacem królewskim. Był ulubioną rezydencją cesarzowej Elżbiety, żony Franciszka Józefa, znanej powszechnie jako Sissi. Uwielbiana przez Madziarów cesarzowa, twierdziła, że nie w Wiedniu, czy Budapeszcie, ale właśnie tutaj czuła się naprawdę wolna.
Noc spędzamy w przytulnym hosteliku w centrum Budapesztu. Od jutrzejszego dnia czeka nas zwiedzanie osławionej węgierskiej stolicy.