Olbia, do której trafiliśmy popołudniem sprawia wrażenie przyjemnego miasta. Nijak się jednak ma do Alghero czy Castelsardo. Brak jej duszy, nie sposób poczuć się tutaj, choć przez chwilę, jakby się kroczyło w czasach średniowiecznych. Również architektonicznie miasto nie zachwyca jak wcześniej wspomniane. Nie wiem jak tłumaczyć sobie nazwę miasta - “szczęśliwe miasto”. Osobiście nie pokusiłbym się o posługiwanie się tak górnolotnymi metaforami.
Na południe od Olbii, zaczynają się tereny Barbagii, najdzikszej części Sardynii, z dominującymi w krajobrazie górami (najwyższy szczyt La Marmora) i płaskowyżami. Ta surowa kraina bywa określana najpiękniejszą częścią Sardynii. Mieszkańcy tych ziem najdłużej stawiali opór najeźdźcom, stąd zyskali sobie określenie barbarzyńców. Kusiło mnie, by naocznie przekonać się o prawdziwości legend o dzikiej i nieokiełznanej Barbagii. Niestety czas spędzony w wymiarze ponadplanowym w Alghero, sprawił, że trzeba było sobie odpuścić ten niewątpliwie piękny region Sardynii.