Nasz przedostatni, szósty dzień na maltańskiej ziemi mieliśmy spędzić zwiedzając drugą z największych wysp, składających się na państewko figurujace w nomenklaturze geopolitycznej jako Malta. Dzisiaj, w poniedziałek, w planach mieliśmy odwiedziny wyspy Gozo.
Pierwotny plan zakładał ucieczkę z większej z wysp, tj. z Malty, już w niedzielę po południu. Tym samym mieliśmy po czterech noclegach w naszym hotelu w Qawrze, przenieść się na Gozo i tam nocować dwie kolejne noce przed środowy powrotem do Polski. Po zapoznaniu się z cenami za noclegi na Gozo, jak i będąc zadowolonym ze standartu świadczonych usług przez nasz hotel w Qawrze, postanowiliśmy zostać w dotychczasowym miejscu. Same Gozo zamierzaliśmy zwiedzać przez dwa kolejne dni udając się tam porannym promem i wracając wieczornym z powrotem na Maltę. Nie dość, że wyszłoby to taniej, to jeszcze nie musieliśmy się przerzucać z wszystkimi tobołkami na Gozo, pozostając w miejscu nam znanym i przez nas lubianym.
Plan, wydawałoby się wzorcowy, spalił jednak na panewce. Zawiodła pogoda, czego, mając na uwadze Maltę, zupełnie nie spodziewaliśmy się. Od rana zachmurzyło się, zaczęło delikatnie popadywać, zrobiło się szaro i buro. Pomimo tego postanowiliśmy się wstrzymać z ostateczną decyzją aż do samego portu w Cirkewwie, skąd odpływają promy na Gozo. Zalegająca tu gęsta mgła, nie dała nawet sposobności na ujrzenie niedalekiej Gozo, nie mówiąc już o leżącej pośrodku wyspy Comino. Tym samym pomysł wycieczki na Gozo ostatecznie upadł.
Dobrze, że od rana kiełkował w głowie plan zastępczy. Postanowiliśmy urządzić sobie kolejny z jakże przyjemnych na Malcie trekkingów. Tym razem za cel wędrówki obraliśmy sobie leżące tuż u kanału Gozo wzniesienia płaskowyżu Marfa Ridge.
Pomysł okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Wpierw podziwialiśmy z okolicznych klifowych wzniesień uroczą plażę zatoki Paradise. Następnie traktem wzdłuż klifów, pośród mnóstwa cudownie pachnących bylin, rzędu akacji, jak i wielu kamiennych szałasów z epoki brązu – tzw. girna, dotarliśmy do wieży Red Tower. Jej czerwona, charakterystyczna barwa przyciągała wzrok już z daleka.
Stąd, mając po prawej widok na rezerwat ptaków Ghadira, skierowaliśmy się wprost ku leżącej w dole i okolonej miastem o tożsamej nazwie, zatoce Mellieha. Wietrzna pogoda sprzyjała popisom kitesurfingowców.