Stolica wyspy funkcjonuje również pod miejscową nazwą Rabat. Nazwę Victoria nadała jej na swoją część brytyjska królowa … Victoria. Miasto przypomina trochę ten maltański Rabat. Podobnie jak i tam Mdina, tak i tutaj nad miejską plątaniną uliczek króluje cytadela. Jej rozmiary zachowują oczywiście odpowiednie dla Gozo proporcje. Wydawałoby się, że cytadela w Mdinie jest malutka. A cóż by powiedzieć o tutejszej ? Tylko tyle, że idzie ją obejść w 5 minut. Chyba, że wzrok utkwi na dłużej przy widokach oferowanych z jej murów. Widać stąd każdy kraniec miniaturowej wysepki.
U podnóża cytadeli gwarnie funcjonuje sobie sieć wąskich miejskich uliczek. Podobnież jak i miejskie serce – cytadela, tak i samo miasto, jest nieznacznych rozmiarów, toteż zbyt dużo czasu nie sposób tu spędzić. Wpadamy na pomysł, by poszukać tutaj wypożyczalni skuterów, by z siodła jednoślada podziwiać wyspę. Jest ona na tyle mała, że motorkiem wnet można by ją przebyć wzdłuż i wszerz. Niestety okazuje się, że wypożyczalnie nie udostępniają motocykli turystom z racji znacznej liczby wypadków. Coś mi się przypominają podobne sytuacje z Tajlandii, gdzie gros wypadków na skuterkach powodowali turyści. Inny jednoślad okazuje się cenowo nieadekwatny do jego jakości. Tutejsze rowery przypominają rower jedynie z nazwy.
Kolejne zaskoczenie czeka nas na dworcu autobusowym. Okazuje się, że gozańskie autobusy nie kursują tak regularnie, jak te maltańskie. I częstokroć jadą ku miejscu docelowemu tylko cztero, pięciokrotnie za dnia. Warto być przygotowanym na taką sytuację. Nam pozostają niezawodne nogi. Miast czekać 1,5 h na autobus mający nas zawieźć ku pozostałościom megalitycznej świątyni Ggantija, ruszamy w pożądanym kierunku piechotą. W końcu w podobnych maszrutach jesteśmy już zaprawieni.