Nasze modły zostały wysłuchane. Pogoda dopisywała, więc z zapasem euforii ruszyliśmy ku portowi promowemu w Cirkewwie. Widoki z promu płynącego trzy kwadranse ku wyspie Gozo zapierały dech w piersiach. Spoglądaliśmy na ulokowaną pośród większych wysp, zamieszkaną przez raptem 4 obywateli, wyspę Comino ze słynną Blue Lagoon. Nim się spostrzegliśmy osiągaliśmy portowe nabrzeże Mgarru na Gozo. Już z dala na wzniesieniach zarysowywały się kontury neogotyckiego kościółka. W porcie cumowała znaczna ilość pięknych kolorowych łódeczek luzzus, znanych mi już z Marsaxlokk.
Z Mgarru udaliśmy się autobusem do stolicy wyspy Victorii. Pierwsze spostrzeżenia dotyczą środka transportu, nowoczesny autobus nie licuje z urokiem starych „ogórków” z Malty. Ich nieodległe i bezpowrotne w skutkach zastąpienie przez takie oto jak to, nowoczesne cacka, będzie strasznym pstryczkiem w atrakcyjność Malty. Malta niestety straci coś, co przyciągało w równej mierze, jak jej historyczne czy naturalne atrakcje. Straci część swojej duszy, część swej tożsamości. Szkoda, że tutejsi zarządcy nie potrafią patrzeć dalekowzrocznie, przedkładając nowoczesność nad uduchowioną, magiczną i urokliwą staroświeckość.
Innym spostrzeżeniem jest uświadomienie sobie, że samo Gozo przy wydawałoby się malutkiej Malcie, to wręcz miniaturka. Dotarcie do serca wyspy zabiera chwilkę. Osiągając dworzec w Victorii, z żalem zauważam, że wszystkie tutejsze autobusy noszą już na sobie nowoczesne szaty. Ostał się ostatecznie tylko jeden autobusowy biały kruk (choć szary) z Gozo. Przy nowoczesnych braciach wygląda on nader dostojnie i wykwintnie.