Tym razem skład osobowy był znacznie uboższy kadrowo niż na poprzednich wyprawach. Widać moje pokłady organizacyjne powoli wyczerpują się, skoro zebrały się tylko cztery osoby, ale bynajmniej nie stanowiło to przeszkody do odwołania wyprawy, a wręcz jej kameralność miała służyć temu, o co w niej głównie chodzi, a więc zapewnieniu ciszy, spokoju, wypoczynku i delektowania się urokiem miejsc z wysokości kajaka widzianych. Termin Rospuda, w odniesieniu do odwiedzanego fragmentu Suwalszczyzny, jest wieloznaczny. Większości osób kojarzy się on z rzeką, ale miano to noszą również i dwa jeziora z tą właśnie rzeką związane – jezioro z którego rzeka wypływa (choć faktycznie z jego przedłużenia - jez. Czarnego), ale również i jezioro w którym rzeka swój bieg kończy. Sama rzeka zwana była dawniej, w zależności od miejsca przepływu Dowspudą, Kamienną lub Filipówką. Trasa spływu, jak podaje przewodnik, ma 67 km. My zaczynamy od 58 km, od wsi Filipów. Planujemy w ciągu trzech dni dopłynąć aż do jej końca, by następnie przez jeziora Rospuda i Necko osiągnąć Augustów, gdzie chcemy, po wyciszeniu się w głuszy Rospudy, poświęcić kolejne kilka dni na powolne wdrożenie się w szarość codziennego życia. Przed wystartowaniem robimy zakupy w miejscowym sklepie, po drodze jest ich jak na lekarstwo. Pomimo początkowych oznak nieprzychylności nam ze storny aury, wyruszamy przy blasku słońca. Wijąca się spokojnie, wąskim korytem rzeka, wydaje się wyjątkowo spokojna, często trafiają się powalone drzewa. Na morenowych wzgórzach po obu stronach Rospudy rosną głównie świerki, sporo tu też potężnych głazów. Po pewnym okresie rzeka przechodzi w leśny odcinek. Jej nurt jest stosunkowo szybki. Na tyle szybki, że po wypłynięciu zza jednego z zakrętów widzę dwójkę z naszej grupy zanurzoną po pas w wodzie. Zaczynam sobie uświadamiać, że teksty traktujące rzekę jako górską i stosunkowo w kajakarskim rzemiośle trudną, chyba rzeczywiście nie kłamią. Pierwszego dnia mijamy kilka pięknych, pomorenowych jezior – m.in. Garbaś, Sumowo, Bolesty (na całym szlaku jest ich aż osiem). Szczególnie w pamięć wciska się uczestnikom wyprawy to pierwsze, gdy informuje ich, że ma bagatela 48 m głębokości. Na tę informację nasze kajaki poczęły jakby mniej się kołysać. Z kolei jezioro Bolesty najbardziej daje nam się odczuć. Wygląda jak głęboka rynna, ciągnąca się w nieskończoność. Wysokie brzegi, licznie występujące jary, a także wąwozy porośnięte krzakami i z rzadka drzewami, nadają temu odcinkowi specyficzny charakter. Ciągnie się przez prawie 6 km, musimy mocniej wiosłować, jako że prąd rzeki słabnie. Sił dodaje nam świadomość, że już za nim nasza pierwsza baza noclegowa. Poznajemy bardzo przyjemną parkę Niemców, zauroczonych spływem rzeką. Rozbijamy namioty w pobliżu elektrowni, jest bar, a obok niego kabiny natryskowe, choć to chyba zbyt wielkie słowo. Czasem zastanawiam się, jak na atrakcyjności zyskałyby takie przygody, ilu amatorów spokoju na łonie natury przyciągały, gdyby tylko poprawić infrastrukturę takich miejsc.