Z wszystkich, pobieżnie przedstawionych tu miast, Horsens wydaje się być miastem najmniej zasługującym na czynienie jakiejkolwiek wzmianki o nim. W końcu jedna w miarę urokliwa uliczka, kilka kościółków, całkiem interesujące architektonicznie hotele Scandic oraz Jorgensens, nie stanowią asumptu do określania go wyniosłymi epitetami. Nawet, być może zbyt pochopne, wliczenie miasta w poczet perełek Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego nie przyda mu na krasie. Niemniej nie wyobrażam sobie pominąć w niniejszych wywodach owego miasta. Powód prozaiczny. Pośród kilku duńskich miast, w których pomieszkiwałem, Horsens było niczym wierna małżonka, usilnie rękoma trzymająca rwącego ku przygodzie męża.
To przy niej trwałem na duńskiej ziemi najdłużej, o innych przelotnych kochankach zwyczajnie zapominając.
Mieszkając tu przez znaczną część mojego pobytu w Danii, miałem niejednokrotnie uczucie znużenia małżonką, zmęczenia jej notorycznymi kaprysami, kiepskim wprawieniem kuchennym. Dzisiaj, z biegiem czasu, zauważam, że i nie raz tęskno po dawnej małżonce, tęskno po tych kilku wielokrotnie wzdłuż i wszerz zchodzonych uliczkach, wiecznie zielonych cmentarzykach, rokrocznie przeprowadzanym tu Festiwalu Średniowiecza, marzeniach o wyprawach prowadzonych przez urodzonego właśnie w moim Horsens Vitusa Beringa.
Horsens było moim miastem i mimo, że czasem potrafiło znużyć i zniechęcić, takim moim pozostało do dziś. A jak mówią stare powiedzenia, jeśli mówić o swoich to tylko dobrze.