Drugie największe miasto Danii (ponad 240 tys. obywateli) wizytowałem stosunkowo często. Zauważyłem, że przyciagało mnie jego swobodne, wolne od wielkomiejskich przywar, nastawione na aktywność sportową, ale i kulturową, mające przy tym wiele uroku, oblicze. Aarhus właśnie swą wielotwarzowością zasysa w swe miejskie mury rzeszę ludzi żądnych spędzania czasu zgodnie ze swymi upodobaniami. Miasto to, jak mało które portafi zaspokoić nawet najbardziej wybredne gusta.
Jeździłem więc do Aarhus, by po wrzuceniu monety niczym do przymarketowego koszyka, wypożyczyć rower z jednego z wielu miejskich punktów. Dzięki czemu z perspektywy dwóch kółek mogłem zobaczyć miasto najpełniej, docierając nawet do miejsc, gdzie samochodom nie byłoby danym. Objechałem okoliczne parki, pełne miejscowych, wypoczywających na łonie natury. Docierałem do mariny z dumą prezentującej wodną twarz miasta, pełną jachtów, łódek, stateczków. Wjeżdzałem w sam środek rozweselonego środowiska żakowskiego, z którego Aarhus słynie. Wreszcie przemierzałem uliczki starego Den Gamle By. Ów miejski skansen, zabudowany jest ponad 70 gustownie i stylowo odrestaurowanymi budynkami, pozwalającymi przenieść się w czasy sprzed kilku wieków. Tutaj można jeszcze przypomnieć sobie, jakże inną postać i funkcjonalność miały przedwiekowe AGD w postaci żaren, ręcznych młynków do kawy, tarki do prania. Innego rodzaju adrenaliny zażywałem, rzucając się z 50 metrowego żurawia ruchem prostolinijnym w dół, by tuż przed zderzeniem z ziemskim padołem, zostać schwytanym w sieci.