Moje wczesnomajowe wojaże po słowackim paśmie Małej Fatry na tyle poczyniły popłoch w głowie, że odtąd wręcz rwało ku ponownej eksploracji ku temu cudownemu miejscu. Nawet na przeszkodzie nie stanął fakt, że poprzednie wojaże, zakończone zdobyciem Suchego (o czym donosi wcześniejszy post), okazały się nie lada mordęgą dla rozleniwionego organizmu. Najwyższy szczyt pasma Małej Fatry Wielki Krywań (1706 m), nie mylić z tym tatrzańskim, nawoływał stanowczo głośniej niźli zakwasy naówczas o sobie dające znać.
Do zdobywania Krywania namówiłem, nieświadomą czekających trudności, Dorotę. Czas sprzyjał górskim wędrówkom. Słońce nie prażyło zbyt ostro, a dzień w środku tygodnia gwarantować miał miejsce wolne od turystycznej weekendowej gawiedzi. W rzeczy samej tak też było. Niesamowitym doznaniem był już sam przejazd pod miejsce parkingowe przy chacie Vratna. Kotlina Vratnej, wąsko rozciągnięta między ostro strzelającymi w górę górskimi szczytami, wijąca się wokół malowniczej górskiej rzeczki, zachwycała. Już dla samej wędrówki poprzez jej wnętrze warto byłoby wybrać się w te strony. Punkt docelowy wyprawy, szczyt Krywania nawet jeszcze nie majaczył zza innych gór. Chroniły go dzielnie, skalistymi zasiekami, umożliwiając tylko tym najbardziej zapalonym w górskich wędrówkach, dobrnięcie do jego szczytu.
Ruszywszy zielonym szlakiem spod chaty Vratna poczęliśmy się piąć prawie pionowo w górę. Kamienie uskakiwały pod nogami, buty ślizgały, a dogi jakoś wolno ubywało. Aż żal mi było Doroty, że ją na taką ściankę prawie że wspinaczkową wziąłem. Po osiągnięciu w godzinę z haczykiem Snilowskiego Siodła zostaliśmy wynagrodzeni bajecznymi wprost widokami. Rozciągała się stąd panorama na całą tzw. krywańską część Małej Fatry. Z lewej majaczyły szczyty Chlebu, w oddali nawet skaliste Rozsutce, z prawej wyłaniała się masywna postać samego Krywania. Droga nań była już stosunkowo prosta i mniej uciążliwa niż do tej pory. Nie dziwota, że w niedługim czasie osiągnęliśmy szczyt docelowy. Nagrodą były cudowne widoki na całe pasmo górskie Małej Fatry, na niedaleką Żylinę, a w oddali i majaczące Tatry. Wolni od tłumów, na trasie spotkaliśmy tylko 6 turystów, powylegiwywaliśmy się na szczycie Krywania, korzystając z przyświecających słonecznych promieni.
Drogę powrotną obraliśmy przez szczyt Piekielnika (1609 m), mijając w niedalekiej odległości szczyt Małego Krywania. Skręcając w kierunku Doliny za Kraviarskym, zatoczyliśmy pętlę w dół ku chacie Vratna.
W ten sposób, pewnego pięknego majowego dnia uczyniłem zadość swoim kołaczącym w głowie marzeniom o Krywaniu, czyniąc tym samym miejsce na snucie kolejnych. Skoro jeden punkt z głowy wypadł, pozostało wnet więcej miejsca na snucie kolejnych planów. Najwyższy szczyt pięknego pasma Małej Fatry, Krywań, został zaliczony... W nagrodę rozsmakowywaliśmy się lodami w terchowickiej cukierni.