Do Andory, llipuciego państewka, wielkości raptem połowy mojego, cieszyńskiego, powiatu, dotarliśmy późną nocną porą. GPS, jak to ma w zwyczaju, poprowadził nas najkrótszą drogą, która wiodła, uwaga... przez jeden z ponad dwutysięcznych pirenejskich szczytów. Nota bene, jak gdzieś sprawdziłem, szczyt jednego z etapów słynnego kolarskiego klasyku Tour de France.
Andora zaskoczyła mnie emanującym spokojem. Jak na "Hongkong Europy", bo i tak bywa nazywana, wydaje się być niebywale spokojnym miejscem. Zewsząd widać jakieś kasyna, hotele, sklepy wolnocłowe, a atmosfera jakaś taka senna i nijak nie przystająca do moich wcześniejszych wyobrażeń.
Za dnia miałem okazję przekonać się, jak nadzwyczaj urokliwie usytuowana jest jej stolica – Andorra La Vella. Niewielkich rozmiarów miasteczko, przycupnęło w cieniu potężnych górzysk, bez pośpiechu, typowego dzisiejszym czasom, sennie, roztaczając swą aurę. Wąskie uliczki, sklepiki wolnocłowe pełne smakoszy procentowych trunków, kilka urokliwych zabytków (Casa de la Vall, Church of Sant Esteve), można ulec urokowi tego miasteczka. Skojarzenia z typowo alpejskimi miasteczkami są jak najbardziej na miejscu. Najciekawszym miejscem do rozkoszowania się widokami miasteczka jest punkt widokowy na jednym ze wzniesień otaczających miasto, oferujący piękną jego panoramę.
Warto również wyskoczyć na obrzeża stolicy, gdzie w miejscowości Santa Coloma znajduje się jeden z najpiękniejszych kościołów romańskich Andory. Wybudowane one zostały pomiędzy VIII a XIII wiekiem (jest ich razem aż trzydzieści), będąc najbardziej pocztówkową, oprócz okolicznych gór, wizytówką tego malutkiego kraju.
Góry... Mimo deficytu czasowego nie omieszkaliśmy i na nie rzucić okiem. Odwiedziliśmy uroczą śródgórską mieścinkę Pal, oferującą przepiękne widoki na najwyższy pirenejski szczyt Andory – Pic de Coma Pedrosa (2946 m. n.p.m.). Żal tyłek ściskał, że nie było czasu, by odbyć górski trekking ku jego szczytowi, mijając po drodze jedno z pięknych pirenejskich jeziorek.