Naszą pierwszą bazą na Corfu była położona na samej północy wyspy miejscowość Sidari. To typowy turystyczny kołchoz. Mimo, że przed sezonem, więc i mniej turystycznie, i tak nie przypadł mi do gustu. Nawet boję się popuścić wodze wybraźni i pomysleć co tu się dzieje w ścisłym sezonie. Hotel na hoteliku, sklep na sklepie, restauracja obok restauracji. Piwsko leje się hektolitrami, muzyka muzyki nie przypominającej dudni megadecybelami, pijana angielska dzicz zatacza się od jednej dyskoteki do drugiej. Nie moje klimaty... Przed sezonem jest zdecydowanie ciszej, choć z drugiej strony, nie chce mi się być ciągle uprzejmym dla tych wszystkich naganiaczy i natrętnych restauratorów.
Największym atutem Sidari, a który zdążyłem zauważyć już na etapie planowania wojaży po wyspie, jest jego położenie, w obrębie najciekawszej i najbogatszej w atrakcje części wyspy. To tutaj, w jej północno – zachodnich krańcach znajduje się zdecydowana większość atrakcji "must see" wyspy. O ich niewątpliwych walorach postanawiamy się przekonać już pierwszego pełnego dnia w Grecji.
Zaczynamy od samego Sidari, gdzie w obrębie zachodniej części kurortu znajdują się niesamowite formacje skalne, włącznie z malutkim kanalikiem nazywanym tu "kanałem miłości" (canal d'amour). Zachwycają tutejsze skalne wytwory, jeszcze bardziej turkusowy kolor morza. A to dopiero początek atrakcji tego dnia.
Kolejne znajdują się w niedalekiej odległości od Sidari, na samym północno – zachodnim cyplu Grecji, w pobliżu przylądka Drastis. Wpierw zatrzymujemy się w pobliżu restauracji Seventh Heaven na obrzeżach malutkiej wioseczki Peroulades. Jest, jak nazwa wskazuje, bosko. Widok z restauracyjki wprost na potężne klify jest zapierający dech w piersiach. Zobaczcie zresztą na zdjęcia. Miejsce zdecydowanie przepiękne, jedno z najlepszych na całym Corfu. W dole, pod klifami przycupnęła maciupeńka plażyczka Logas beach. Jej otoczenie, ulokowanie w cieniu potężnych klifów tylko dodaje jej atrakcyjności. Po niedługim czasie, w większości spędzonym na delektowaniu się urokami tego miejsca, kierujemy się wprost ku przylądkowi Cape Drastis. Idziemy tam piechotą, trasa nie jest zbyt przejezdną dla samochodów. Podróżowanie po Europie w tym okresie czasowym, wczesnym maju, ma kilka oczywistych plusów. Poza aspektem materialnym, wiążącym się ze zdecydowanie niższymi przedsezonowymi cenami, niewątpliwym atutem tego okresu jest obecność wiosny, w jej najlepszej poświacie. Soczysta zieleń uzupełniana jest kolorami kwitnących kwiatów i ziół. Zapachy wiosny porywają zmysły. I w sumie nie wiem, czym się delektować, nimi, czy cudownymi widokami na klify wokół przylądka Drastis. Chyba najlepiej obydwoma...
Mkniemy dalej...
Droga unosi nas coraz wyżej. Górzyste ostępy północnej części Corfu, w zasadzie północno – zachodniej bardzo przypadły nam do gustu. Wąziutkie drogi wiją się wokół skalnych cypli, raz to ku górze, raz ku dołowi, sielska, spokojna atmosfera wręcz nie przystoi do tak kurortowej wyspy. Znów się okazuje, że wystarczy wyszczubić nieco nosa poza turystyczne konglomeraty, a już można się poczuć, jak w zupełnie innym miejscu. Zwłaszcza, że jest tak pięknie...
Zatrzymujemy się w Agios Stefanos, gdzie piaszczysta plaża zachęca do morskich kąpieli. Mimo, że woda nie jest zbyt ciepła, wydaje się mimo wszystko temperaturowo przyjaźniejszą niż choćby w szczycie sezonu nad naszym Bałtykiem. A już samymi kolorami morskiej wody go poraża.
Wkrótce dojeżdżamy do miejscowości Afionas. Tu z kolei odbywamy pieszą wycieczkę ku położonym na pobliskim cyplu przepięknym plażom. Gdzieś wyczytałem, że tamtejsza zatoka, wokół plaż Porto Timoni, nazywana bywa zatoką Twin's Bay, ale niestety nigdzie nie mogłem tej informacji zweryfikować. Mniejsza z tym, miejsce jest przepiękne, kolejne już tego dnia. Oj, idzie się zakochać w tej części wyspy. Jak na pierwszy dzień naszego pobytu tutaj, jest aż nadto atrakcyjnie w niesamowite widoki. Dwie plażyczki w dole, które oddziela wąski przesmyk lądu, rozległy się wokół przecudnie turkusowego morza. Pstrykamy zdjęcia masowo, miejsce to wszak niebywale fotogeniczne. Polecam posiłkować się załączonymi zdjęciami. Słowami ciężko opowiedzieć takie piękności :)...
Kolejna plaża w zasięgu krótkiej jazdy. Widzieliśmy ją z zatoki Twin Bay. Plaża w Agios Georgios. Postanawiamy się oddać morskim kąpielom. Pomysł dla niektórych niezbyt przyjemny w skutkach. Koledzy wrócili spieczeni na czerwono niczym raki. Mnie, przyzwyczajonego do słońca po zimowych wielomiesięcznych wojażach po Azji, przyjemnie przybrązowiło.
Jedziemy dalej. Dojeżdżamy do miejscowości Krini, nad którą już z oddali góruje bizantyjska twierdza Angelokastro. Jako, że docieramy już po zamknięciu zamkowych kas, nie musimy płacić za wstęp. Zamek Aniołów wybudowano na wysokim wzniesieniu, nad ponad 300 metrowym klifem, spoglądającym w otchłanie Adriatyku. Twierdza, z racji swego położenia, była istotnym miejscem strategicznym wyspy. Mimo wielu najazdów i oblężeń, zamek nigdy nie upadł. Nawet w okresie tureckiej nawałnicy w końcu XVI wieku, skutecznie stawił czoła kolejnym najeźdźcom. Zbudowany prawdopodobnie w XIII wieku przez długi czas pełnił funkcję oficjalnej stolicy wyspy Corfu. Na dziś dzień, forteca nie przypomina czasów swojej świetności, choć ruiny działają na wyobraźnię. Nie muszę przekonywać, że najciekawszym jest widok z zamku na klify wpadające do morza i niedaleką miejscowość Paleokastrissę.
Paleokastrissa, nasza ostatnia już destynacja dzisiejszego dnia, to kolejna topowa miejscówka wyspy Corfu, kolejny, choć może nieco spokojniejszy, typowo turystyczny kurort. Okolica Paleokastrissy zachwyca niesamowitymi formacjami skalnymi, zwłaszcza pięknymi błękitnymi grotami. Nam czas niestety nie pozwala na eksplorację tego miejsca. Wieczór ma się w najlepsze. Pozostaje degustacja lokalnych przysmaków w nadmorskiej tawernie. Kosztujemy typowo greckiej musaki. Jej smak w połączeniu z zimnym lokalnym piwkiem Mythos stanowi kulinarną wisienkę na niesamowicie bogatym w doznania i niesamowite widoki, dniu. Pierwszy dzień na Corfu, pierwszy dzień w Grecji... Jeżeli tak ma wyglądać nasz cały tygodniowy pobyt, biorę w ciemno...