Wreszcie jestem w Grecji. Latami się tutaj wybierałem, a nigdy jakoś nie było mi danym tutaj dotrzeć...Grecja przywitała mnie na swoją południową modłę, w sposób jakiego de facto się spodziewałem. W końcu nie przypuszczałem, że tutaj rzeczywistość jakoś diametralnie różnić się może od tej doświadczanej wcześniej w innych krajach śródziemnomorskich. Słonecznie, spokojnie, południowy wolniejszy rytm życia, uśmiech na twarzy, gestykulacje ludzi, chaos, swoisty nieład. Za to lubię kraje południa, tutaj miejsca na solidność, porządek, życiowy pęd, jest jakby mniej. Tutaj zawsze wygląda, jakby generalnie, przepraszam za określenie, wszyscy wszystko mieli w dupie.
Samochód też nam wydają na parkingu lotniska, z biura prosto spod parasolika. Jest lajtowo, jak to się młodzieżowo zwykło mówić. I dobrze, i chyba o to w końcu chodziło. Samochód po cenach przedsezonowych, więc tanio – 21 Euro za dobę. Przy podziale za nasze cztery osoby wychodzi niedrogo. To zdecydowanie lepsza opcja niż zwiedzanie wyspy lokalnymi autobusami.
Mimo, że Corfu to wyspa stosunkowo niewielkich rozmiarów, postanawiamy obrać jako bazę dla naszego kilkudniowego pobytu tutaj kilka destynacji. Ot, by zasmakować wyspy jak najdosadniej...
Naszą pierwszą bazą jest położona na samym północnym krańcu wyspy bardzo turystyczna miejscowość Sidari. Prosto z lotniska kierujemy się wprost ku naszej pierwszej noclegowni. Apartament 4 osobowy z kuchnią, basenem kosztuje nas bagatela 24 euro. Ależ mi odpowiadają te przedsezonowe ceny.