Jak co roku, choć były wyjątki w tej kwestii, czas jesiennych słot postanowiłem spędzić w przyjemniejszych pogodowo szerokościach geograficznych. Miast utyskiwać na niezbyt przyjazną, deszczową aurę, postanowiłem odskoczyć na południe Europy, w objęcia ciepła.
Skrzyknąłem zgraną sześcioosobową ekipę i postanowiliśmy ruszyć ku przygodzie. Destynacją naszych wojaży miał być któryś z krajów basenu Morza Śródziemnego. Czynnikiem decydującym o wyborze miała być przystępna cenowo oferta lotnicza. W efekcie wypadło na .... Grecję.
Któż by pomyślał, że po raptem kilku miesiącach
(moja wiosenna włóczęga po Corfu i Epirze), ponownie przyjdzie mi rozsmakować się w suvlakach, wygrzewać w greckim słoneczku, pływać w Morzu Egejskim lub Jońskim. Jeszcze niedawno pisałem – Avtio Grecjo, do zobaczenia. Nawet nie przypuszczałem, że moja grecka rozłąka potrwa tylko 5 miesięcy.
Tym razem przyjdzie nam zwiedzić same serce greckiej ziemi – Ateny oraz najsławniejszą z greckich wysp – Santorini. Zdjęcia rozświetlonego wieczorową porą Akropolu, czy też bielonych domków z niebieskimi dachami, wiatraków na szczycie wulkanicznej kaldery wystarczająco przemawiają do mojej wyobraźni.
Kalimera Grecjo :)