Trafiając w przyjazną cenowo ofertę Ryanaira na loty do Grecji miałem dwie opcje wylotowe do wyboru. Albo z lotniska Warszawa Modlin albo ze słowackiej Bratysławy. Moje zamieszkiwanie na południowym krańcu naszego kraju sprawia, że generalnie do czterech innych stolic mi bliżej, zwłaszcza logistycznie, (Praga, Wiedeń, Bratysława, Budapeszt) niż do naszej Warszawy. Wybrałem więc Bratysławę.
W 5 minut przeszliśmy na stronę czeską i pociągiem z Cieszyna, tyle że tego czeskiego, pojechaliśmy (z przesiadką w Żylinie) do słowackiej stolicy. Atrakcji nie brakowało. Z topową, w postaci palącego się przedziału pociągowego, którym jechaliśmy. Żeby było śmieszniej, palił się akurat nasz przedział, przy czym naszego w tym udziału nie było żadnego :). W efekcie przedział odstawiono, pociąg przeorganizowano i z półtora godzinnym opóźnieniem dotarliśmy do słowackiej stolicy. Dobrze, że mieliśmy aż nadto rezerwy czasowej.
W Bratysławie miałem już kiedyś okazję być, choć było to w czasach tak zamierzchłych, że nawet tego nie pamiętam. Generalnie bywa opisywana jako niezbyt atrakcyjne turystycznie miasto. Nasza kilkugodzinna wizytacja Bratysławy nie potwierdziła tych raczej mało pozytywnych opinii. Miasto może nie rzuca na kolana, ale jego centrum jest całkiem przyjemne, z kilkoma pięknymi budynkami Starówki i zamkiem górującym nad miastem. Pewnie gdyby pogoda była przyjaźniejszą, moje sądy mogłyby być bardziej pozytywne. Przynajmniej mogę odhaczyć, że było mi danym być w jedynej stolicy na świecie, która graniczy z dwoma państwami, tj. na południu z Węgrami, a na zachodzie z Austrią :)
Całkiem urokliwie za to, mimo swoich małych rozmiarów, prezentuje się bratysławskie lotnisko, z którego wieczorową porą odlatywaliśmy ku długo wyczekiwanemu ciepełku greckiej ziemi.