Opuszczając potężnym statkiem PELNI rajskie Wyspy Banda, po dwóch tygodniach błogiego pobytu tutaj, nie przypuszczałem że może mnie jeszcze na Molukach cokolwiek zachwycić. Spodziewałem się, że to co najlepsze Moluki w sobie mają, już zobaczyłem. Aż przyjechałem na oddalone o kolejne ponad 300 kilometrów od Wysp Banda, położone już u samych brzegów Papui, Wyspy Kei. Ale o nich w kolejnym poście.
Widok z potężnego PELNI na malutkie z tej wysokości domki wyspy Bandaneira, przywoływał we mnie smutne odczucia. Rapsodyczny nastrój zdecydowanie silniej na mnie oddziaływał niż wizja zobaczenia nowego, ponoć równie, pięknego miejsca na Molukach. Kiedy miejscowe dzieciaczki, huśtające się na potężnych linach zacumowanego statku, zaczęły moim imieniem pozdrawiać mnie hen ku górze, ku 9 – temu piętru statkowego kolosa, zrobiło mi się jeszcze smutniej. Pamiętam rozmowy z nimi o szkole, cukierki którymi je częstowałem, radości którym nie było końca. Pamiętam wieczorne pogawędki z Jusufem, nauczycielem w szkole na malutkiej wysepce Hatta, z Panem Piątek, sprzedawcą klapek (i nie tylko) w sklepiku na wysepce Ay, uśmiechnięte dziewczyny z guesthouse'u Vita na Bandaneirze. Wspomnieniami wracam do partyjek domino z wiecznie opitym Sufrim, chwalącym się siłami witalnymi w związku z posiadaniem dwóch żon. Przykro było opuszczać to miejsce, w którym czas płynie wolniej, wszyscy się znają, każdy z każdym wita się szerokim uśmiechem. Zostawiam tutaj cząstkę swojego serca, wielu znajomych, wspomnienie kapitalnych nurkowań, zachodów słońca na hamaku mojego drewnianego domku...
Płynę ku nowemu. Potężny prom kompanii Pelni, o sympatycznej nazwie papuaskiego szczytu Ngappulu, zatoczył swoją dwutygodniową pętlę po Indonezji, ponownie docierając na wyspy Banda. Nie dalej, jak dokładnie przed dwoma tygodniami dotarłem nim właśnie tutaj, na cudowne wyspy Banda, tym razem mnie stąd zabiera. Kieruję się ku, znajdującym się już u brzegów Papui, wyspom południowych Moluków – wyspom Kei, słynącym ponoć z przepięknych plaż. O bliskości Papui świadczy kolor skóry i rysy wielu współpasażerów morskiej żeglugi. Papuasi swą aparycją znacznie przypominają australijskich Aborygenów. Wydają się raczej dzicy, tajemniczy i budzą nieco grozę na pierwszy rzut oka. Przy bliższym spotkaniu, a miałem w trakcie 12 godzinnego rejsu wiele okazji, wydają się być całkiem przyjemni. Rozmowom, śmiechom, nie było końca. Wielu zapraszało mnie do siebie na Papuę, celem wizyty w ich domach. Szkoda, że moja indonezyjska wiza powoli się kończy, z wielką chęcią skorzystałbym z ich propozycji. Bardzo urokliwe wydają sie też papuaskie dziewczyny. Nie raz uciekało mi oko w ich kierunku.
Wczesnym rankiem kolejnego dnia dotarliśmy do miejscowości Tual, głównego ośrodka administracyjnego Wysp Kei. Słyną one, o czym już wspominałem, z przepięknych, kilometrami ciągnących się plaż oraz niezwykłych tradycji kulturowych. Z racji tego, że leżą z dala od turystycznych szlaków, brakuje im komercyjnego charakteru, a i lokalna ludność słynie podobno z niebywałej gościnności. O wszystkich tych atutach wysp Kei zamierzałem się przekonać w ciągu kilku najbliższych dni.