Ostatnie kilka dni mojej włóczęgi po Sulawesi, w zasadzie jego północno-wschodnich rubieżach, to swoista sinusoida. A to zachciewa mi się zaktywizować organizm, dorzucić do pieca, dać mu popalić, przegonić, zagrzać mięśnie, a to zażywam leniwych kąpieli w morzu, relaksu na plażach, typowego nic nierobienia. Kto mnie zna, wie że nie dla mnie zbyt wydłużone wylegiwanie się na plażach, choćby nie wiadomo, jak pięknych. Po kilku dniach spędzonych w nurkowej mecce na wyspie Bunaken, tutejsze plaże o czym pisałem akurat do zbyt pięknych nie należą, organizm wręcz dopominał się aktywniejszych doznań. Ileż można wylegiwać się na plażach, zażywać morskich kąpieli i dawać podwodnych nurów. Czas na aktywniejszy etap podroży. Oczywiście posłuchałem impulsów swojego organizmu.
Wypożyczyłem motorek i uderzyłem ku wzniesieniom prężnie górującym w niedalekiej odległości od Manado, do miejscowości Tomohon. Serpentyny wiły się w najlepsze, próbując dorównać coraz to urokliwszym widokom, serwowanym mi wraz z nabieraniem wysokości. Miasteczko Tomohon jest sercem kultury Minahasa, o której we wcześniejszych postach wspominałem. Oprócz aspektów kulturowych, o których pozwolę sobie jeszcze nadmienić, miasto jest górską bazą wypadową dla mieszkańców niedalekiego Manado. Świeże górskie powietrze, zielona szata okolic, a zwłaszcza pobliskie wulkany i wzniesienia, przepiękne wodospady, wręcz zapraszają do wypoczynku na ich łonie. Rzecz jasna nie omieszkałem skorzystać z bogatej oferty z wdziękiem eksponowanej przez tutejszą naturę.
Miasto Tomohon słynie, w związku z faktem bycia sercem ludu Minahasa, z nietypowego, wręcz porażającego targowiska. Lud Minahasa, o czym wspominałem, zwykł pożerać wszystko co ma cztery nogi, a nawet ich nie ma, a się rusza. Tutejsze targowisko, funkcjonujące w światku podróżniczym pod wiele sugerującą nazwą – Macabre Market, daje wyraźny, choć nie dla każdego akceptowalny, wgląd w menu ludu Minahasa. Na targowisku, które nie jest miejscem dla osób o nadwrażliwej osobowości, wystawiane na sprzedaż są zakrwawione psy, koty, węże, szczury, nietoperze i cała rzesza innych stworzeń. Dla ludu Minahasa żadne zwierzątko nie jest na tyle obrzydliwe, by nie wrzucić go w swój dzienny jadłospis. Wczesnym Markom, chętnym do stawienia się na targowisku bladym świtem, dana jest nawet możliwość uczestniczenia w ceremonii mordowania tych zwierząt, połaczonej w uderzeniami obuchem, podżynaniem, przypalaniem, obdzieraniem ze skóry. Uuuuuu. Rzeczywiście, masakra ....
Ku przyjemniejszym rzeczom, bo tych w okolicach miasteczka Tomohon jest cała rzesza. Na pierwszy plan postawiłem sobie zwiedzanie okolicznych wodospadów. Teren górzysty, obfitujący w deszcze, więc i wodospadów tu cała mnogość. Pozwoliłem sobie odwiedzić te najbardziej imponujące i co by nie powiedzieć, braknie słów, by wyrazić moje zauroczenie nimi. O ile wodospad Tumimemperas (około 70 m), jakby nie było niebywale piękny, nie różnił się od wielu mu podobnych, widzianych wcześniej, choćby przed kilkoma dniami wodospadu Tunan na północ od Manado. O tyle kolejny z wodospadów - Tekaan Telu Waterfalls, to już poezja w najczystszej postaci. Dotarcie do niego wymaga nie lada wysiłku, 4 godzinnego trekkingu przez dżunglę, łącznie z pokonaniem potężnej skarpy o natężeniu pochyłości prawie że pionowym, modleniem się by korzenie drzew których się trzymamy wytrzymały, dalej z brodzeniem przez pół godziny w wodzie po pas. Niemniej widok na miejscu, na cztery pionowe strumienie spadające hen (z około 70 metrów) z wysokich półek skalnych do wąskiego kanionu, otoczonego niesamowitym bogactwem zieleni okolicznej dżungli, jest nie do oddania słowami. Co bym nie napisał, nie byłbym w stanie nawet w procencie oddać uroku tego miejsca. To jeden z najpiękniejszych wodospadów, jakie miałem sposobność widzieć w swoim podróżniczym życiu. A gwarantuję, że widziałem wiele z tych największych wodospadowych tuzów, łącznie z najwyższym w świecie kilometrowym Salto Angel w Wenezueli.
Nie samymi wodospadami Tomohon stoi. Skądś ta woda musi zciekać. Oj, tak. Zcieka z potężnych, strzelających ku górze wulkanów okolic miasta Tomohonu. Ich mnogość poraża, w tutejszych okolicach górują wulkany – Lokon, Empung, Mahawu, Klabat, Soputan, można by wymieniać.
Podobnie poraża aktywność sejsmologiczna niektórych z nich. Choćby wulkanu Lokon, podobno najaktywniejszy wulkan wyspy Sulawesi, na który, mimo odradzania mi ze względów bezpieczeństwa, postanowiłem się wybrać. Lokon (1661 m) regularnie o sobie przypomina cyklicznymi erupcjami. Ostatnia miała miejsce raptem ponad 5 lat temu, w 2011 roku. Droga na wulkan wiedzie wyschniętym korytem, którym zwykła spływać lawa w trakcie erupcji wulkanu. Trasa nie należy do zbyt trudnych, choć wilgotność powietrza wraz z wysoką temperaturą robią swoje. Koszulkę można wykręcać nawet kilka razy. Po niedługim czasie dociera się do siodła między dwoma wulkanami Lokon i Empung, które to wypełnia potężny krater, zwany Lokon-Tompulan. Gazy wyziewające z jego wnętrza czynią pobyt tutaj znacznie utrudnionym. A to wskutek ograniczonej widoczności, jak i w związku z trudnościami z oddychaniem. Niemniej krater robi wrażenie, zwłaszcza swoim ogromem. Ciężko mi szacować, ale pewnie średnica krateru ma kilkaset metrów. Po osiągnięciu krateru skorzystałem z gościnności lokalnej grupki miłośników aktywnego spędzania czasu. Oproćz nich i mojej osoby na wulkanie nie było nikogo. Ugoszczono mnie kawką, przekąskami, było sympatycznie, głównie z uwagi na niemasowy charakter miejsca.
Co innego kolejny wulkan, na który się wybrałem – Mahawu (1324 m). tutaj już nie sposób natrafić na wyciszoną i kameralną atmosferę. Na Mahawu, choć głównie z uwagi na fakt że była to niedziela, docierają tłumy. Raz dlatego, że wulkan nie jest aktywnym, dwa na jego szczyt prowadzi asfaltowa droga i jedynie ostatnie kilkadziesiąt metrów należy pokonać pieszo. Pewnie z tego powodu ów wulkan nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Ot wszedłem, zobaczyłem, pewnie zbyt chlubił się owym faktem nie będę. Tyle...
Kusiło mnie jeszcze wejście na najwyższy wulkan północno – wschodniej macki Sulawesi – Soputan (1784 m). Kusiła wizytacja okolicznych jezioro Tondano, Linow, wielu innych miejsc okolic miasta Tomohon. Udalo się raptem odwiedzić słynne cmentarze czasów pre -chrześcijańskich, tzw. Waruga, w okolicach Airmadidi. Miejsce to zasłynęło z faktu, że chowano tu niegdyś zmarłych w pozycji embrionalnej w kamiennych sarkofagach, do których wkładano też dary, kosztowności, inne podarki dla zmarłego.
Niestety czas ma to do siebie, że nie jest z gumy i nie czeka. Cóż kilku miejsc na terenie północno – wschodniego Sulawesi nie było mi danym odwiedzić, mimo że przecież w wielu miejscach zaznaczyłem swoją obecność. Nie będę narzekał, moje urlopowe możliwości, spędzanie co roku w Azji kilku miesięcy, najczęściej jednej trzeciej roku, to i tak więcej niźli może sobie pozwolić przeciętny Kowalski.