To miał być wielki i doniosły dzień, w końcu to dzisiaj miał miejsce sztampowy punkt mojej wizyty na Sumbie, główny powód mojego przyjazdu tutaj, słynny festiwal Pasola. Niestety od początku ten dzień nie układał się, jak należy. To jeden z tych dni, których nie chciałbyś napotkać na swojej podróżniczej drodze, a które niewątpliwie musisz napotkać. Podróż to nie tylko bowiem rozkosz dla duszy, podróż to też element życia. I ono nie zawsze ma słodkawy posmak. Tak, to był jeden z tych dni, o których chciałoby się czym prędzej zapomnieć, jeden z tych dni do, przepraszam za wyrażenie, ... dupy.
Zaczęło się od braku w dostawie prądu do mojego hoteliku (Artha Hotel), wiatrak przestał pracować, w efekcie czego komary urządziły sobie łowy, oczywiście moim kosztem. A że musiałem zrywać się wcześnie rano, by dojechać te kilkadziesiąt kilometrów ku arenie Pasoli, wstałem nie wyspany. Kolejny strzał w pysk miał miejsce w drodze do Lamboyi, dystryktu w którym odbywał się festiwal. Mknąłem całkiem sprawnie, aż tu trzask, przebiłem oponę. Trzeba było szukać wulkanizatora, który naprawi defekt. Okazało się, że dętka strzeliła u samego wentyla, w efekcie czego miast ją lepić trzeba było kupić nową dętkę. Mimo to w miarę na czas przybyłem na plażę Kawewe, na której miała mieć miejsce cała ceremonia związana z Pasolą, a polegająca na odbywaniu przez lokalnego szamana modlitw, połączona z szukaniem w morzu robaków nyale, których przybycie miało być oznaką pomyślności w plonach tego roku. Niestety nie wiedzieć czemu, ceremonii nie było. Udało się raptem podejrzeć kilka koników i ich jeźdźców barwnie przystrojonych na festiwal. Niedługo po tym cała zgraja ludzi, łącznie ze mną rzecz jasna, udała się na pole, będące areną festiwalu Pasola.
Rozsiadłem się wygodnie na skarpie przed główną trybuną areny Pasoli, wysłuchałem mowy inaugurującej festiwal i mogłem skupić się na podziwianiu głównych aktorów widowiska w akcji. Malutkie przystrojone koniki gnały raz w jedną raz w drugą stronę, a dosiadający ich równie barwnie ubrani jeźdźcy rzucali się kopiami próbując trafić przeciwników. Wyczytałem gdzieś, że niegdyś były to całkiem krwawe i zbierające śmiertelne żniwo zawody. Jeszcze w końcowych latach XX wieku bywało, że ginęło podczas jednej Pasoli ponad dwudziestu jeźdźców. Ponoć i w dzisiejszych czasach może dochodzić do śmiertelnych wypadków, choć dzisiaj jeźdźcy używaja już tylko niezaostrzonych kopii. Rozlew krwi był wręcz wskazany, stanowiąc ofiarę pod przyszłe pomyślne plony. Oglądałem te intrygujące zawody, podziwiałem entuzjazm widowni, cykałem masę zdjęć. Prażące słońce skłoniło mnie do ukrycia się pod dachem trybuny, na której zasiadywał cały tłum notabli, jak i zwyczajnych ludzi. Stamtąd, z nieco dalsza, choć za to z bardziej panoramicznej perspektywy dalej pstrykałem zdjęcia. Ni stąd ni zowąd, tłum zaczął się rozpierzchać, wybuchła panika, nastąpiły wystrzały. Z początku nie pojąłem o co chodzi w tej sytuacji. Policja zasłoniła trybunę notabli tarczami, lud począł uciekać i przeciskać się. Nadjechał wóz bojowy, brygady specjalne, padło multum strzałów. Okazało się, że doszło do zamieszek.
Co gorsze ... Okazało się, że nie mam mojego aparatu. Ktoś w tej powszechnej panice, tumulcie i ścisku, wykorzystał moment i najzwyczajniej w świecie niezauważalnie dla mnie przejął własność mojego aparatu. Poczułem się bezsilny i wielce zdegustowany. Nie wiedziałem, gdzie i jak szukać złodziejaszka. Oj, miałby ze mną niemiło. Nawet zapomniałem o zamieszkach, które po pewnym czasie policja opanowała. Straciłem ochotę na cokolwiek. Odwołanie festiwalu przez zarządcę prowincji Sumba Barat po raptem 1,5 godzinie zawodów, było mi na rękę. W długim korku w drodze powrotnej rozmyślałem nad sytuacją. Nie miałem ochoty na nic. Byle zaszyć się w moim hotelowym pokoiku. Na resztę dnia... Nawet nie wyściubiłem stamtąd nosa. Czułem się podle. Pal licho aparat, mimo że w miarę nowy i kosztowny, rzecz nabyta, jednego dnia jest, innego nie ma. Ale naprawdę szkoda mi tych wszystkich zdjęć z mojej tygodniowej już włóczęgi po Sumbie. Tylu pięknych zdjęć. Nawet planowałem zorganizować po powrocie do kraju, jak to zwykle czynię, prelekcję multimedialną poświęconą Sumbie właśnie. Niestety mój cały dobytek fotograficzny z wyspy został skradziony. Smutno mi ...
Miał być piękny dzień, był dzień z gatunku tych, jakich nie chce się doświadczać. O jakich jak najprędzej chce się zapomnieć. Jakoś tak od początku nie układał się dobrze. I tak też się skończył. Niestety .............
P.S. Doszły mnie słuchy, że pokłosiem zamieszek w trakcie Pasoli na ziemiach dystryktu Lamboya, były śmierć jednej osoby od uderzenia kamieniem oraz uszczerbek kolejnej w postaci odciętej nożem ręki pod samym łokciem...