Opuściłem Bali po krótkim czasie pobytu tamże. Nie zachwyciło mnie, choć mimo wszystko trochę pozytywniej począłem je odbierać. Na pewno lepiej niż podczas pierwszej mojej wizyty tutaj. To chyba wpływ Sumby, która myślowo mnie przekwalifikowała. Przemyślenia na tej wyspie poczynione sprawiają, że jakoś tak pozytywnie patrzę na świat, nawet ten zblazowany zachodni, ten nasz. Tak trawiony materialistycznymi pobudkami, żądzami posiadania, pławienia się w dobrach. Wiem, że są miejsca, gdzie istnieje paralelny świat, zupełnie inny. Czując się zmęczony pobytem w jednym, można przeskoczyć do drugiego. To naprawdę oczyszcza umysł. Wiem co mówię, doświadczyłem tego. Na własnej skórze.
A, że kulturowe doświadczenia z Sumby przesiąkły moje myśli, postanowiłem kontynuować ten podróżniczy wątek, odwiedzając miejsce, którego przed kilkoma raptem tygodniami nie było mi danym odwiedzić. Co się odwlecze, to nie uciecze ... Postanowiłem wrócić na wyspę Sulawesi i pojechać do krainy Toradżów. Potężne fale, które huśtały morzem w zatoce Tomini, które uziemiły mnie na Togeanach, uniemożliwiły mi uprzednio pojechać ku ziemiom Toradżów. Postanowiłem ów brak nadrobić i pojechać na ziemie ludu, który żyje po to, by z pompą żegnać umarłych, którego życie to nieustanny kult ludzi odchodzących z ziemskiego padołka. Ziemie Toradżów to jedno z najciekawszych pod względem kulturowym miejsc Indonezji. Myśli o tym miejscu, zwłaszcza w następstwie przemyśleń po wizycie na Sumbie, wierciły mi w głowie. Nie czułbym się dobrze, nie zaspokajając swojej potrzeby odwiedzin tego miejsca już teraz właśnie.
Wylądowałem w Makassarze. Nie wiem, czy to efekt mojej "czystej głowy", czy tak w rzeczywistości jest, ale to największe miasto wyspy Sulawesi i jedno z największych w Indonezji (ponad 1,5 mln mieszkańców), spodobało mi się. Dziwne, bo nigdy do tej pory indonezyjskie miasta nie przypadały mi do gustu. Może poza Jogjakartą, co nieco jednak naciągane, nie byłem piewcą uroku indonezyjskich miast. Makassar spodobał mi się swymi uroczymi meczetami, kolonialnym Fortem Rotterdam, piękną nadmorską promenadą. No i przede wszystkim wspaniałymi zachodami słońca, stolikami pełnymi ludzi chcących być świadkami pożegnania słońca z dniem, w końcu bardzo sympatycznymi mieszkańcami tego miasta.
P.S. Ciągle się głowię, czy to zasługa miasta, czy innego postrzegania przeze mnie rzeczywistości po wizycie na Sumbie ...