Nasz czas na Santorini, jak nadmieniłem w poprzednim poście, dobiegł końca. Wydaje się, że podróżniczo wyczerpaliśmy wszelkie pomysły na wyspę. Cztery dni były moim zdaniem wystarczającym okresem, by zajrzeć w najciekawsze zakamarki tej, jakby nie było, niewielkiej wysepki. Owszem, moglibyśmy pobyć tutaj jeszcze kilka dni, czas spędzając na błogim nieróbstwie. Byłoby to jednak nieco wbrew mojej naturze. A, że była okazja zobaczyć inne z topowych greckich miejsc, nie omieszkaliśmy wyjść naprzeciw takiej możliwości. Pojechaliśmy do Aten.
Do stolicy Grecji, jednej z kulturowych kolebek ludzkości, jednego z tych miejsc, z których ludzkość wyniosła się na poziomy dnia dzisiejszego, dotarliśmy nocnym lotem. Ateny witały nas około drugiej w nocy. Postanowiliśmy spędzić noc na dobrze nam już znanym lotnisku im. Elefteriosa Wenizelosa na obrzeżach greckiej stolicy, by następnie jednym z pierwszych porannych autobusów udać się ku jej centralnym lokalizacjom.
W trakcie trzydniowego pobytu w greckiej stolicy zobaczyliśmy właściwie jej wszelkie turystyczne atrakcje. Kroczyliśmy śladami jej wzniosłej historii, dzięki której sława Aten wykroczyła daleko poza granice Grecji. Począwszy od słynnego Akropolu, usadowionego na szczycie jednego ze wzgórz w centrum Aten, a zabudowanego szeregiem majestatycznych starożytnych budynków na czele z wzniesionym ku czci patronki miasta (bogini Ateny) – Partenonem, poprzez Teatr Dionizosa, starożytną Agorę, świątynię Zeusa, Łuk Hadriana, Wieżę Wiatrów, Stadion, po szereg innych mniej lub bardziej znamienitych budynków z czasów zamierzchłych. Ślady dawnej wielkości miasta widoczne były dosłownie na każdym kroku. Wspaniały widok na najstarszą i najbardziej reprezentacyjną część Aten zapewniało wzgórze Likavitos. Dopiero stąd można było dostrzec ogrom i majestat dawnych Aten i choć śladowo wyobrazić sobie splendor tego miasta w dawnych czasach. Ich blask nieco psuje nowoczesna zabudowa. Wysokie budynki, blokowiska wręcz wrastają w starożytną część miasta, upychając je swymi rozłożystymi mackami. W efekcie brakuje im przestrzeni, pozwalającej na eksponowanie ich piękna z należytym urokiem.
Nie samą historią Ateny żyją. Ciekawym doznaniem jest obserwacja codziennego życia w gwarnych placach i dzielnicach centralnych Aten, ze słynną Plaką, Monastiraki, Anafiotiką czy multikulturowym Placem Omonia. Wszędzie widać typowo śródziemnomorski chaos, gwar, spokojne niespieszne tempo życia. Aż chce się być częścią tej ateńskiej codzienności. Aż chce się przesiadywać w tych greckich kafejkach, tawernach, by być częścią tego luzu, braku zabiegania, ścigania z czasem. Oj, w tym względzie, swawolnym stylem życia, południe Europy miażdzy jej resztę.
Byliśmy świadkami tradycyjnej zmiany warty przez słynnych gwardzistów – ewzonów, pod pałacem Parlamentu, na placu Syntagma, cieszących oko swymi głośnymi trepami z pomponami.
Nie omieszkaliśmy odwiedzić też portowego Pireusu, gdzie nadmorskie tawerny przyciągają te "najgrubsze ateńskie ryby". Pękają one w szwach, wizytowane przez eleganckich panów w towarzystwie pięknych kobiet, przyjeżdzających luksusowymi samochodami. Tutaj jakby nie widać, rzucających się w oczy gdzie indziej aż nazbyt często, ekonomicznych problemów dnia dzisiejszego Grecji.
Jako, że znaczna większość z naszej "greckiej trupy" przejawia zainteresowania futbolowe, nie mogliśmy sobie odmówić wizyty na stadionach piłkarskich słynnych ateńskich klubów. Obiekt Panathinaikosu obejrzeliśmy powierzchownie. Stadion Olympiakosu wraz z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, w trakcie odbywającego się tam meczu z klubem z Salonik – PAOK-iem. Doznania... Niezapomniane. Nowoczesny stadion, bomby hukowe wybuchające na trybunach, kibice napierający na płot okalający murawę, wszechobecny harmider i amok w oczach zagorzałych kibiców Olympiakosu. Wreszcie regularne racowiska, sprawiające że wskutek zerowej prawie widoczności na murawie, mecz kilkukrotnie przerywano. W efekcie na stadionie spędziliśmy prawie godzinę dłużej niż mieliśmy programowo spędzić. Oj, jest co wspominać ...
Żal było opuszczać po trzech dniach Ateny, na myśl nasuwała się słynna piosenka Akropolis Adieu. Żal było opuszczać Grecję po tygodniowych wojażach. Przyszło nam pożegnać słoneczne oblicze południa Europy na rzecz szarugi i listopadowej słoty naszych szerokości geograficznych. Najbardziej było jednak żal rozstania z tym swawolnym niespiesznym stylem życia południowców, z ich czerpaniem z niego pełnymi garściami, z korzystaniem z uciech miast pędem za pieniądzami. Niejednokrotnie przyjdzie mi wspominać te gwarne uliczki, tawerny pełne ludzi, suvlaki zapijane piwkiem, uśmiechy od ucha do ucha. Oj ... niejednokrotnie...