Gdyby nie konieczność oczekiwania na znajomych, których miałem trochę obwieźć po mojej ulubionej Indonezji, już dawno nie byłoby mnie na Bali. O Indonezji mówi się, że prawdziwa Indonezja zaczyna się na wschód od Bali. Jak to z takimi stwierdzeniami bywa, często bywają zbyt kategoryczne i zależnie od punktu widzenia można by prowadzić długą dysputę co do zasadności tak postawionej tezy. Generalnie staram się nie wypowiadać w tej kwestii tak stanowczo, niemniej okoliczność, że moimi ulubionymi destynacjami indonezyjskimi są te położone z dala od Bali właśnie ( Sumba, Flores, Moluki, Sulawesi, Sumatra), zdaje się wiele mówić.
Fakt przybycia znajomych ucieszył mnie niebywale. W końcu mogłem opuścić Bali. Przekonałem ich już szmat czasu temu, ku pewnej indonezyjskiej destynacji, którą dosyć dokładnie spenetrowałem rok wcześniej (szkoda, że nie dokończyłem relacji z tego miejsca na blogu) i która bardzo przypadła mi do gustu. Kolejne dwa tygodnie z groszem spędzimy na bliskich moim sercu Wyspach Sundajskich, a konkretnie na przepięknej wyspie Flores.
W dalszym ciągu jeszcze, choć zauważam w tej kwestii zmiany, położona jest ona z dala od utartych turystycznych szlaków, wręcz zapomniana przez masową turystykę. Większość turystów przybywa jedynie na jej zachodnie ostępy, do miejscowości Labuanbajo, która to jest miejscem startowym dla wypraw ku słynnym Wyspom Komodo i jeszcze słynniejszym ich mieszkańcom – smokom z Komodo. Wgłąb wyspy zapuszcza się niewielu turystów, co jest moim zdaniem zdecydowanym zaniechaniem. Pewnie dzięki temu "Wyspa Kwiatów", jak w czasach kolonialnych nazwali ją Portugalczycy, to nadal miejsce które broni swego pierwotnego, dziewiczego uroku przed naporem krwiożerczego kapitalizmu. To wyspa ciągle, choć może nie aż tak intensywnie jak sąsiednia Sumba, wizytowana przeze mnie miesiąc wcześniej, przesiąknięta starymi animistycznymi wierzeniami. To wyspa plemion żyjących w dalszym ciągu w sposób wydawałoby się nieprzystający do współczesnych czasów, hołdujących dawnym tradycjom, animistycznym rytuałom i wierzeniom. Flores, poza coraz rzadziej spotykanymi wierzeniami animistycznymi, to wreszcie, co jest rzadkością w Indonezji, przyczółek wiary chrześcijańskiej (ponad 90 % mieszkańców wyspy), na co wyraźny wpływ wywarli polscy misjonarze, po dziś dzień tu praktykujący.
Flores to wyspa przesiąknięta naturą w jej najczystszej postaci - przepięknych wulkanów, ze słynnym Kelimutu na czele, buchającej soczystą zielonością. Natury dzikiej, nieprzetworzonej jeszcze na modłę człowieka świata zachodniego. Flores, jak wspominałem, a w zasadzie jej sąsiednie przybrzeżne wyspy, to kraina przed epokowego smoka z Komodo, największego żyjącego jaszczura świata. Flores to również miejscówka niesamowitych, katalogowych plaż, z bielutkim niczym mąka piaskiem, turkusowym odcieniem wód Oceanu Indyjskiego, bogatego życia podwodnych raf morskich.
Przez kolejne dwa tygodnie postaram się przybliżyć znajomym uroki tej przepięknej wyspy. Sobie ?
Dla siebie, postaram się z kolei czerpać jak najwięcej z faktu "bycia poza światem cywilizacji zachodniej". Przebywanie w takich miejscach pozwala mi używając modnych teraz określeń, "zresetować" umysł, zapomnieć o wielu w naszym świecie wydawałoby się istotnych, z perspektywy tych miejsc błahych, sprawach.