Gwatemalę opuściliśmy trochę na wariackich papierach. Ten karaibski luz i olewactwo owładnął nawet sfery wydawałoby się poważniejsze. Budynek imigracyjny, w którym należy otrzymać pieczątkę wyjazdową znajduje się w małej szopce. Nie zasięgnąwszy języka nawet nie wiadomo, że trzeba tu dopełnić tej formalności. W dodatku proceder ten trochę kosztuje (80 quetzali) i do końca nie wiadomo, czy jest to obowiązkowa opłata, czy też, ku czemu się skłaniam, urzędnicy nie dorabiają sobie na boku. Z Livingston można wyjechać, rzecz jasna tylko drogą morską, ku dwóm nowym krajom. Bądź do Hondurasu, tj. łodzią do miasta Puerto Barrios i dalej lądem do granicy z tym krajem. Bądź drogą morską do niedalekiego Belize. My w planach mieliśmy tę drugą opcję.
Miałem już okazję przekraczać granicę morską między krajami, też odbywała się metodą "chałupniczą". Łódka jakiegoś prywaciarza kursuje w tę i z powrotem, zbytnio nie dbając o kwestie bezpieczeństwa. Tak było i tym razem. Łódka gnała po falach jak szalona. Nam przypadło w udziale trzymanie dachu, który przy podskakiwaniu na falach aż prosił się o odfrunięcie.
Krótka procedura imigracyjna po stronie belizyjskiej i witaj nowy kraju. Welcome in Belize. Mimo kolejnej pieczątki w paszporcie zmiany tej nie dało się odczuć. I tutaj w Punta Gorda, podobnie jak w Livingston panowała typowo karaibska atmosfera. Miasto wygląda jak wymarłe. Nikomu nic się nie chce. Leżenie w hamaczku, ewentualnie pod palemką i to cała aktywność tutejszej ludności. Ze schematu wyłamują się jedynie Chińczycy, których tu zamieszkuje, w przeciwieństwie do niechętnej im Gwatemali, sporo. Ci, jak to zwykle bardziej gospodarni, dorobili się drobnych biznesów, sklepików, wokół których krzątają się w rytmie aż nieprzystającym tym karaibskim. Duchota niemiłosierna, żar się leje z nieba, któż by pomyślał, że to miłe złego początki. Tu, w Punta Gorda wsiadamy do lokalnego chickenbusa, który ma nas zawieźć w ośmiogodzinną drogę przez praktycznie cały kraj, do jego głównego miasta, jego dawnej stolicy, Belize City. Tutejszemu autobusowi niestety brakuje uroku gwatemalskich chickenbusów. Zza jego autobusowej szyby przyjdzie nam podejrzeć znaczną część tego nowego dla nas kraju.