Miałem w ostatni weekend przyjemność wizytować przez kilka dni ukraińską
Odessę, słynną "Perłę Morza Czarnego". Odessa jest niczym podstarzała dama, która dalej chciałaby czerpać z minionych czasów, okresu kiedy roztaczała wokół swój czar i wdzięk, a której najlepsze lata przeminęły. To miasto, które stanęło na etapie szoku cywilizacyjnego i nie wie, w którą stronę podążać. Czasy, gdy była klejnotem w koronie Imperium Rosyjskiego, gdy każdy rosyjski, później radziecki mościpan tam przyjeżdżał, bo było to w dobrym guście, bezpowrotnie minęły. Niczym ta wiekowa dama, w duszy ciągle gra jej młodość, próbuje, często nieudolnie, maskować zmarszczki na swym obliczu, nie zawsze jej to jednak wychodzi. Obok pięknej opery, urokliwego deptaka i bulwaru Primorskiego, znaleźć też można sypiące się fasady starych neoklasycystych kamienic, wręcz proszące się o bezzwłoczny remont, rozklekotane wiekowe tramwaje, masy kloszardów zalegających na jej bulwarach. Przypomina trochę Polskę wczesnego okresu zmian ustrojowych, pełną chaosu, wolnej amerykanki, nieścisłej myśli urbanizacyjnej...
Dziś Odessa stoi na rozkroczu cywilizacyjnym, zastanawiając się, jaką drogę obrać. Nie zmienia to faktu, że jest miastem niewątpliwie wartym odwiedzin, z wieloma interesującymi budynkami, nadmorską atmosferą, tanimi cenami, niebywale urodziwymi przedstawicielkami płci żeńskiej. Ot, w sam raz, na okołoweekendowy wypad...