Afrykę znam słabo, miałem okazję być raptem w tylko kilku krajach Czarnego Lądu. Nigdy zbytnio nie pociągała mnie podróżniczo, kolokwialnie pisząc "nie moja para kaloszy". Niebywała okazja cenowa na loty, jednak skłoniła mnie niedawno na odwiedziny afrykańskiego lądu. Choć to i tak zbyt wielkie słowo, bo odwiedziłem oddalone o sześćset kilometrów od zachodnich brzegów Matki Afryki,
Wyspy Zielonego Przylądka. Te kilkanaście malutkich wysepek (18, z czego 10 głównych) położonych na Atlantyku, w połowie drogi do Ameryki Południowej już jakiś czas wzbudzały moją podróżniczą ciekawość. Niby Afryka, a jednak z nutką karaibskiego luzu. Niby Afryka, a jakoś tak harmonicznie ugładzona portugalską dłonią dawnego kolonizatora. Niby Afryka, a kraj największych swobód obywatelskich, najbezpieczniejszy kraj Czarnego Kontynentu, bez wojen, konfliktów etnicznych, religijnych...
Plan na Cabo Verde (Wyspy Zielonego Przylądka) był w miarę ambitny, jak na krótki okres, w którym dane mi było je odwiedzić. Zamierzałem obskoczyć choć trzy z dziesięciu głównych wysp archipelagu. Niestety z powodów logistycznych, ograniczonych możliwości przedostania się z jednej wyspy na kolejne (z powodu pandemii), skończyło się kompletnie nieambitnie, na pobycie na najbardziej oklepanej, najbardziej turystycznej i do bólu przeciętnej w atrakcje wyspie
Sal. Nie będąc więc legitymowanym do pisania o Wyspach Zielonego Przylądka, pozwolę sobie jedynie napisać o moich wrażeniach z tej wyspy, z Sal.
Jak wspomniałem, pustynna, praktycznie pozbawiona drzew, wyspa Sal, podróżniczo zbyt atrakcyjną nie jest. Kilka atrakcji, które w zasadzie idzie objechać w trochę więcej niż pół dnia, w dodatku przeciętnawych, nijak do mnie nie przemówiło. Choć spotkanie z rekinami żółtymi, czy podglądanie żółwi podczas składania jaj są zawsze niebywałym przeżyciem.
I pewnie wróciłbym z Cabo Verde nieco rozczarowany, bez widoków na planowane powroty na te Wyspy, gdyby nie niesamowita aura tutaj panująca. . Gdyby nie to luźne bezstresowe podejście do życia, wszechobecny uśmiech na różnokolorowych twarzach multikulturowego społeczeństwa Wysp, niby sloganowe "no stress", a jakże praktykowane na Wyspach. Gdyby nie zawodzące piosenki saudade na procesjach, brukowane uliczki kolorowego, pełnego murali miasteczka
Santa Maria, życie toczące się wokół molo rybackiego. Aura, atmosfera tej Wyspy porusza, nie jej walory poznawcze. Toteż uzmysłowiłem sobie jedno, chciałbym tam kiedyś wrócić na dłuższy okres czasu, by móc poznać walory innych wysp, jakże odmiennych przyrodniczo i kulturowo od wizytowanej przeze mnie Sal...