To był jeden z tych kolejnych szarych, listopadowych dni. Kolejny, który sprawiał, że stan umysłu wędrował hen daleko w otchłanie niebytu, niejednokrotnie ocierając się o stany depresyjne. Szlag trafiał, patrząc w zachmurzone niebo, szyby ściekające wilgocią. Organizm i owszem rwałby ku aktywności, tylko gdzie, skoro pogoda nie dopisuje. Pozostawało więc wegetowanie, byczenie się przypominające znużonego kanapowego mopsa. Właśnie podczas takich chwil umysł błądzi ku sferze marzeń, roztaczając wizje o dalekich podróżach, wspaniałych przygodach. Aż z ciekawości postanowiłem zajrzeć na strony miejscowych biur podróży. Wertując kolejne oferty spomiędzy interesujących mnie, rozpatrując argumenty między Egiptem a Kanarami, natrafiłem na jedną, której wpierw się wystraszyłem, niemniej która z biegiem czasu poczęła wiercić coraz większą dziurę w mej głowie. Wenezuela, Wenezuela... Aż huczało w głowie od tej pięknej, magicznej nazwy. Myśli w głowie kotłowały. Bo przecież nie mam zbytniego doświadczenia, bo przecież póki co nie wychyliłem głowy poza Europę, bo przecież to inny świat. Napierała i druga strona. Bo przecież to egzotyka, bo to spełnienie szczenięcych marzeń, bo kiedy jak nie teraz, bo piękne kobiety, bo,bo, tych bo zdawało się być coraz więcej. Nim zbytnio roztrząsnąłem sprawę, nim zagłębiłem się w wenezuelską rzeczywistość, nim przewertowałem te wszystkie internetowe stronice jej poświęcone, podjąłem decyzję - jadę do WENEZUELI !!! Odwrotu nie ma :)
Ostatecznie do wspólnych wojaży po wenezuelskiej ziemi udało mi się namówić jeszcze trzech kumpli - Sylwka, któremu jak widać zasmakowały wcześniejsze wypady ze mną oraz Adamsa i Bożina. Kupiliśmy dwutygodniowy pobyt na wenezuelskiej wyspie Margarita wraz z noclegiem w cenie uwaga - ok. 2200 zł !!! Aż nie wypadało odmówić takiej promocji. Od czasu zakupu Wenezuela wołała coraz głośniej. Dwa miesiące, jakie pozostały do wyjazdu wypełniałem czytaniem książek, artykułów internetowych o tym miejscu, wreszcie snuciem pięknych wizji. Mimo płynących zewsząd dramatycznych ostrzeżeń co do bezpieczeństwa na wyspie, w głowie począł rodzić się światły pomysł wyprawy w interior, na południowoamerykański ląd. Im więcej jednak czytałem, tym bardziej uzmysławiałem sobie, że czasu mamy zdecydowanie za mało. W końcu czymże jest 15 dni na kraj trzykrotnie większy od Polski (912 tys. km kw.). Ostatecznie zadecydowaliśmy, że tydzień spędzimy na samej Margaricie, a kolejny tydzień poświecimy na penetrację którychś, przynajmniej dwóch, z poniższych destynacji :
- Roraima ze swoim zaginionym światem - moje największe marzenie na wenezuelskiej ziemi,
- Salto Angel - najwyższy wodospad świata położony w sercu wenezuelskiej dżungli,
- Delta Orinoko, gdzie moglibyśmy podejrzeć życie dzikich Indian Warao oraz okolicznej bogatej fauny,
- kraina bagien Los Llanos wraz z tutejszym bujnym życiem i kowbojami,
- szczyty wenezuelskich Andów w okolicach Meridy
- gdzieś tam w głowie krążyły myśli o wizycie na pobliskim Trynidadzie i Tobago
Postanowiliśmy nic nie aranżować wcześniej, najczęściej taki ruch związany jest też z wyższym nakładem finansowym niż na miejscu.
Uznaliśmy, że zadecydujemy na miejscu, rozglądając się trochę po możliwościach i cenach.
Czas nieubłaganie biegł. 11 stycznia nadchodziło coraz większymi krokami. Zmarznięte członki, wystawione na podmuchy zimnego wręcz arktycznego powietrza, wyczekiwały, kierując się rozmarzonymi impulsami z mózgu, tej daty jak zbawienia. Snułem wizje białych plaż, strzelistych palm, szmaragdowego morza, dzikiej i nieprzystępnej dżungli, uśmiechniętych manana ludzi, pięknej przyrody, wreszcie szalonych przygód. Oj, fantazja folgowała sobie w najlepsze...
Na Margaritę lecieliśmy z lotniska w Billund islandzkimi liniami Icelandair. Zaskoczeniem była dla mnie obecność czeskich stewardess na pokładzie. W efekcie lot upłynął w bardzo miłej atmosferze. Im bliżej byliśmy Margarity, im częściej zza szyby poczęły się wyłaniać kolejne karaibskie wyspy, tym żwawiej serce dudniło, emocje szalały. Począłem zdawać sobie sprawę, że wreszcie danym mi będzie spełnić jeden z największych snów, że stanę na wymarzonej już od dziecięcych czasów, ziemi południowoamerykańskiej.