Lądujemy w innym świecie. Uderza w nas napierające parne egzotyczne powietrze. Nie ma zbytnio czym oddychać. Cholera, ale duszno. Lotnisko Santiago Marino Airport nie poraża nowoczesnością. Z sufitów leci tynk, ściany zabrudzone. Celnicy i lotniskowi wojskowi prezentują sobą typowo wojskowy dryl, zero uśmiechów na twarzy, poważna mina, karabin gotowy do użycia. Na lotnisku zaczepiają nas pierwsi naciągacze i cinkciarze. Każdy chce dokonać czarnorynkowej wymiany waluty. Postanawiamy dokonać jej dopiero w samym Porlamar. Tutaj kręci się zbyt dużo podejrzanych typków. Bus z biura podróży zabiera nas wprost ku naszej docelowej bazie na wyspie - hotelowi - Margarita Village. Ze zdumieniem w oczach chłoniemy otaczająca nas rzeczywistość. Konsternacja narasta, gdy widzę watahy wałęsających się, wychudzonych psów, kraty w oknach, nieskładnie wiszące kable elektryczne. Witaj Wenezuelo :) Witaj Perło Karaibów, jak zwykło się określać samą wyspę Margarita. Po niedługim czasie przejeżdżamy przez punkt kontroli drogowej. Wojskowi objuczeni luźno zwisającymi kałachami dziwnie spoglądają. Dziadek o facjacie typowego pijaczka opuszcza nasz bus w miejscu przypominającym słynne brazylijskie fawele. Kurcze, gdzież on będzie spędzał swój urlop. Robimy zakłady, czy i za 15 dni, w drodze powrotnej, jeszcze go zobaczymy żywego.
Docieramy do Porlamar, a w niedługim czasie również do naszego ośrodka hotelu Margarita Village. Położony w nieciekawej dzielnicy, otoczony potężnym murem z wieńczącym go drutem kolczastym, w rogach wieże wartownicze z ochroną wyposażoną w kałachy, dodatkowa ochrona przy bramach. Cholera, gdzie my dotarliśmy ? Rezydentka odradza nam samopas włóczenie się po okolicy. Oczywiście nic sobie nie robimy z jej ostrzeżeń, mimo że dotychczasowe widoki na wenezuelską rzeczywistość nie zachęcają do samodzielnych wojaży. Wewnątrz nasz ośrodek prezentuje się całkiem przyjemnie, kontrastując z widokami na zewnątrz. Mamy kilka basenów, przyjemne, kolorowo pomalowane domki, bar basenowy, strzeliste palmy wokół, tukany i papugi w klatkach. Dla niektórych to zapewne wystarczające miejsce na spędzenie urlopu wokół basenu. Z perspektywy czasu zauważam nawet, że część turystów nawet zbytnio nie wychylała się poza mury hotelowe. Ja tak nie chcę, przyjechałem zobaczyć Wenezuelę, nie wenezuelski resort. Po wymianie kilku dolców u hotelboya, opuszczamy hotelowe mury i idziemy na zakupy do pobliskiego marketu. Ludzie dziwnie na nas spoglądają, chyba nie do końca przyjaźnie, choć wrogo też chyba nie. Lady sklepowe na wpół pustawe, zauważam na jednej z nich naszą wyborową. I tutaj dotarła. Szokiem dla mnie jest nabijanie przez ochronę pieczątki na rachunku z zakupów. Wracamy do hotelu, gdzie wieczór spędzamy przy wenezuelskich drinkach wokół basenu. Mnie najbardziej przypasowała miejscowa, świeżutka Pina Colada.
Kolejny, pierwszy pełny, dzień na łonie Margarity wypełniamy bezcelowym włóczeniem się po przyhotelowej okolicy i samym mieście Porlamar. Swoje kroki kierujemy ku miejscowej plaży. Kolokwialnie mówiąc syf, kiła i mogiła. Nie tak wyobrażałem sobie karaibskie plaże. Rozczarowanie pełną gębą ! Następnie kierujemy się ku centrum miasta. Przecinamy dzielnicę slamsów. Ludzie tłumnie i podejrzliwie nam się przyglądają.
- Podnieście łby do góry i zgrywajcie cwaniaków - mówię chłopakom. Widząc czterech dryblasów, w dodatku nie okazujących strachu, pewnie nie zdecydują się przypuścić szturmu na nasze portfele. Będąc tutaj samemu nie byłbym już tego tak pewny. Z sercem tłukącym z tempem mechanicznego rozrusznika opuszczamy niebezpieczne rewiry, docierając do ścisłego centrum. Znajdujemy miejscowego jubilera, gdzie wymieniamy bolivary po dobrym kursie ( 1USD - 5 bolivares). Cała ta szpiegowska otoczka wokół owego cinkciarskiego procederu pobudza wyobraźnię, raz wtóry zmuszając serce wskoczyć na szybsze obroty. W dodatku wszędzie i w każdym podejrzliwy umysł widzi agenta. W samym rynku trwa jakaś akcja chavezystów. Nie mało im było wczoraj kilkugodzinnego przemówienia wodza w każdym kanale telewizyjnym? Późnym popołudniem opuszczamy miejskie bulwary, kierując się wprost ku naszemu hotelowi. Tam też spędzamy wieczór. Na jutro planujemy zmianę otoczenia na wybitnie plażowe. Zamierzamy odwiedzić główną plażę wyspy - słynną Playa El Aqua.