Kolejny dzień na karaibskiej Margaricie zamierzamy w całości przeznaczyć na błogie lenistwo. Leżenie w cieniu palm, moczenie kończyn w cieplutkim morzu, sączenie owocowych drinków, tak zamarzyło się nam typowe nieróbstwo. Za destynację dla spełnienia owych marzeń wybieramy najsławniejszą plażę wyspy, położoną w jej północno-wschodnim skrawku Playa El Aqua. Docieramy tam poprzez niedaleki Pompatar, gdzie odwiedzamy fort Castillo San Carlos Borromeo. Jego fortyfikacje jakoś niezbyt przemawiają do wyobraźni, aż niewyobrażalne że taki skrawek umocnień był w stanie dzielnie stawiać czoła karaibskim piratom. Podobnież rozczarowująca jest miejscowa plaża Playa Pompatar. I ona nie przywołuje w myślach karaibskich klimatów, zdecydowanie różniąc się od prospektowych widoków. Zalegają na niej olbrzymie wodorosty, czystość pozostawia wiele do życzenia, a i palmy zostały zbyt przetrzebione.
Z rozczarowaniem rysującym się na twarzach wskakujemy do starego wehikułu, właściciel poinformował nas że to Ford z 66 roku, kierując się wprost ku docelowej destynacji dzisiejszego dnia. Silnik naszego wiarusa miło żęchocze, widoki zza szyby ciekawią swoją odmiennością, droga co rusz prezentuje inną rzeczywistość. Wkrótce docieramy do Playa El Aqua. Kilkukilometrowa plaża, oddzielona od wenezuelskich realiów pasem dumnie prężących się palm, zasobna w bielutkawy piaseczek, zaspokaja nasze egzotyczne żądze. Tak, ta plaża rzeczywiście może być ozdobnikiem przodowych stron karaibskich przewodników. Wprawdzie woda nie jest turkusowo przezroczysta, wprawdzie fale utrudniają swobodne baraszkowanie w morskich bezkresach, niemniej zadowolenie wprost promieniuje z nas. Wreszcie jesteśmy częścią tego innego prospektowego świata, na własnej skórze przekonywując się, że takie pocztówkowe plaże rzeczywiście istnieją, nie będąc tylko wytworem jakiegoś photoshopowego maniaka. Toteż korzystamy z dobrodziejstw miejsca w pełni. A to serwując sobie seanse masażowe, a to sponiewierając się owocowymi drinkami, czy walcząc z rozszalałymi falami. Dzień w takim miejscu płynie aż nadspodziewanie szybko. Nim się spostrzegliśmy dosięgła nas wieczorna pora. Ciemność dla białasa na wenezuelskiej ziemi nie jest najlepszym sprzymierzeńcem dla integracji z lokalną społecznością. Cóż począć, skoro im w głowie bardziej integracja z białasów portfelami....
Dzień upłynął w nadspodziewanie miłym otoczeniu, toteż kolejnego dnia postanowiliśmy poleniuchować raz wtóry.
P.S. Poczyniliśmy pierwsze spostrzeżenia, co do możliwości wyskoczenia na stały, południowoamerykański ląd. Ceny za zorganizowane wyjazdy nie są zbyt przychylne portfelowi. Widać wszyscy mają tutaj tożsame typowo biorcze nastawienie dla naszych portfelowych zawartości. Chyba łatwiej będzie wykombinować coś samemu...