Pogoda, jakby świadoma naszego pożegnania z miastem i Hiszpanią, zsyła deszcz. Chciałoby się rzecz – Hiszpania płacze, że już ją opuszczamy, że nie chcemy w dalszym ciągu ulegać jej czarowi, że jak niewdzięcznicy opuszczamy jej progi nie kosztując wszystkich potraw gospodyni. Ostatni dzień zostawiłem sobie na największą chyba madrycką atrakcję – ulicę Paseo Del Prado, słynącą z umiejscowionych tu aż trzech, sławnych z racji posiadanych zbiorów, muzeów. Choć używanie tego terminu w stosunku do najbardziej z nich znanego – Museo del Prado, wydaje się obrazą dla sztuki, na którą zapewne sam Apollo, przedstawiany w greckiej mitologii jako patron sztuki i poezji, byłby w stanie dobyć jednego ze swych atrybutów – łuku. Prawdziwy mecenas sztuki, choć chyba to zbyt górnolotne stwierdzenie w stosunku do mojej osoby, musi się tu poczuć wniebowzięty. Prado gromadzi kolekcję około pięciu tysięcy dzieł najwybitniejszych malarzy wszystkich epok. Najszerzej reprezentowane są tutaj rzecz jasna szkoła hiszpańska (Goya, El Greco, Murillo, Ribery, Zurbarana, Velazquez i inni) oraz, co wynika z powiązań historycznych z Hiszpanią, szkoła holenderska (Rubens, Rembrandt, Breughel, Bosch). Wybitnych przedstawicieli pędzla mają tutaj także szkoła włoska ( m. in. Caravaggio, Tycjan, Rafael) oraz francuska ( Poussin). Ogrom arcydzieł przytłacza. Można by tu spędzić cały dzień, ciągle nie osiągając drzwi wyjściowych. Kilkugodzinna wyprawa przez poszczególne sale galerii, podziwianie przedstawicieli różnych myśli i stylów malarskich, gdzie przed oczyma przewija się niezliczona liczba arcydzieł, wymagających poświęcenia każdemu z nich dłuższej chwili refleksji, potrafi zmęczyć. Zgromadzenie tak ogromnej liczby najwybitniejszych wytworów ludzkiego nadgarstka, nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem. Każde z tych dzieł zasługuje na znalezienie mu w głowie, swojej własnej komórki, własnego pokoiku, w którym może być zachowane w pamięci. Z uwagi na wielość tych dzieł w Prado, jest to proces chyba niemożliwy do przeprowadzenia. Opuszczając galerię zauważam zupełny mętlik w głowie, obrazy przedstawiające poszczególne arcydzieła tłoczą się przed oczyma, w walce o palmę pierwszeństwa, o uznanie któregoś z nich tym naj. Nie umiem dokonać jednoznacznej oceny, chyba nikt nie umie. Ciężko w końcu wybrać pomiędzy, wymieniając li tylko najsławniejsze, takimi arcydziełami jak : Rubensowskie – Trzy gracje, Sąd Parysa czy Przybycie Trzech Króli, Artemiza sławnego Rembrandta, Las Meninas Velazqueza, Danae i portrety królewskie włoskiego Tycjana, Święta rodzina czy Adoracja pasterzy El Greca, David i Goliat Caravaggia, autoportret Durera, Maja naga i Maja ubrana Goya'i i wielu, wielu równie sławnych, których enumeratywne wyliczanie nie miałoby sensu, w obawie przed pominięciem któregoś z nich. Na mnie, prawdopodobnie z uwagi na atmosferę miejsca, ale chyba i również z uwagi na skojarzenia z dzieciństwa, największy zachwyt wzbudziły dzieła Francisco Goya'i. Wychodząc zza rogu do kolejnej z jakże licznych tu sal, konkretnie sali nr 39, zauważam przygaszone światło, ma to prawdopodobnie na celu przyciągnięcie adoratorów na dłuższą chwilę w to miejsce. Zabieg kustoszy i całego zespołu muzealnego ma służyć zwróceniu uwagi na znajdującą się tutaj najwspanialszą kolekcję dzieł sławnego malarza królewskiego Francisco Goya'i. Przelatują mi przed oczami stronice podręczników do historii ze szkoły podstawowej, gdzie przedstawiano, oczywiście w zupełnie innej skali oraz pozbawione pradowskiej magii miejsca, dzieło Goya'i – Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 maja 1808 . Równie wielkimi należy uznać tzw. “czarne obrazy” twórcy, a wśród nich zwłaszcza - Saturn pożerający jedno ze swoich dzieci. Kolejne z sal poświęconych malarstwu Francisco Goya'i “obwieszone” są, wspominanymi już, niemniej znanymi dziełami, takimi jak - Maja naga i Maja ubrana. Drugim z twórców którego dzieła znalazły w mojej głowie ten swój własny pokoik, którego drzwi szeroko otwierają się na samo wspomnienie Prado, jest holenderski artysta Hieronim Bosch. Zasłynął on zwłaszcza ze swoich tryptyków, tj. trzyczęściowych obrazów, z których najsłynniejszy to - Ogród ziemskich rozkoszy, przedstawiający raj z Adamem i Ewą pośród fantastycznych zwierząt na lewym panelu, rozkosze ziemskie w części środkowej i samo piekło z różnorodnymi narzędziami tortur dla grzeszników na panelu prawym. W podobnej religijnej konwencji utrzymane jest inne z wielkich dzieł malarza, a mianowicie – Siedem grzechów głównych. Malowidło wykonane jest w technice olejnej na desce, będącej blatem stołu. Ponieważ obraz był przeznaczony do oglądania ze wszystkich stron, część scen została namalowana "do góry nogami". Na malowidło składa się seria mniejszych obrazów w formie okręgów : cztery małe ukazujące śmierć, sąd ostateczny, piekło oraz niebo otaczają większy, na którym przedstawione są grzechy główne. W centrum dużego okręgu znajduje się mniejszy, symbolizujący oko Boga, na którym Bosch przedstawił zmartwychwstałego Jezusa. Poniżej wizerunku Chrystusa znajduje się łacińska inskrypcja: Cave Cave Deus Videt (Strzeż się, strzeż się, Bóg widzi) mająca przypominać, że żaden grzech nie pozostaje niezauważony. Orientuję się, że do wyjścia z muzeum długa droga, przed oczyma przewijać się będzie jeszcze niezliczona liczba dzieł, a ja ujęty zwłaszcza prostotą i tematyką dzieł Boscha spędziłem tu znacznie dłuższą niż zwykle chwilę.
Największe z dzieł Pabla Picasso – Guernica, o dziwo znajduje się nie w Prado, a w położonym na tej samej ulicy, kolejnym ze wspaniałych madryckich muzeów – Centro de Arte Reina Sofia. Z uwagi na brak czasu, spowodowany przedłużonym pobytem w Prado, ale głównie ze względu na marazm w mej głowie wywołany przetaczającymi się wciąż w pamięci pradowskimi arcydziełami, odpuszczamy sobie wizytę w tym wspaniałym muzeum. Podobnie ma się rzecz z trzecim z wielkiej madryckiej trójcy muzeów – Museo Thyssen – Bornemisza. Wrażenie wywołane wizytą w Prado jest tak ogromne, że chyba nie byłbym już w stanie obiektywnie poddać ocenie dzieła zgromadzone w obu tych muzeach.
Dochodząc do końca muzealnej ulicy Paseo Del Prado, zauważam, wręcz proszącą się o bliższe zapoznanie, konstrukcję budynku, który z zewnątrz sprawia wrażenie pomieszczenia majestatycznego, muszącego gromadzić wewnątrz równie bogate zasoby ludzkiej myśli i nieważne czy to rzeźbiarskiej, malarskiej, architektonicznej czy jakiejkolwiek innej. Moją ciekawość wzbudza fakt, że ogromna rzesza ludzi przewija się wokół budynku. I my postanawiamy w tym kierunku skierować swoje kroki. Po otwarciu drzwi, zdziwienie wyraźnie maluje mi się na twarzy, podobnie ma się rzecz i z moim towarzyszem wyprawy. Nigdy w życiu stan totalnego zaskoczenia, połączonego z prawdziwym rozkoszowaniem się zjawiskowością miejsca, również admiracją twórców tego dzieła, nie utrzymywał się na moim obliczu, przez tak długi wycinek czasu. Ktoś powie – dworzec kolejowy. Toż to najwspanialszy dworzec kolejowy, jaki moje zielone, czy jak kto pod innym kątem przyglądając się powie, piwne oczy, miały okazję spatrzyć. Umiejętnie połączono tu nowatorskie, modernistyczne rozwiązania ze starymi, tworzącymi tenże zjawiskowy klimat, niezwykle gustownymi elementami starego dworca, który to uważany był za arcydzieło XIX w. architektury kolejowej. W głównym holu urządzono cudowny tropikalny ogród z palmami bijącymi w górę aż pod sam dach. Stworzono szereg sadzawek pełnych żółwi, które obsadzono nieogarniętą ilością kwiatów, roślin i krzaczków (ponoć ok. 400 gatunków roślin), a całość poprzecinano licznymi deptakami, pozwalającymi usiąść oczekującym na pociąg w tym magicznym miejscu na ławeczkach umiejscowionych wprost pod palmami. Wrażenie potęguje widok z góry, z ruchomych schodów, zjeżdzających spod samej kopuły na dół, ku temu wspaniałemu miejscu.
I taki chyba jest cały Madryt, zaskakujący przyciągający, pozwalający cieszyć się zupełną swobodą ludziom wielu nacji i wielu języków, będący mieszanką majestatyczności ze swojskością, rozwiązań modernistycznych z typowo konserwatywnymi, pozwalający na spotkanie zarówno nowoczesnego metroseksualnego mężczyzny, jak i przedwojennego, noszącego kapelusz i chełpiącego się nienagannymi manierami hidalga. Madryt nie pozwoli się znudzić, nie pozwoli na bezzachwytowe kosztowanie się jego urokiem, nie pozwoli się zapomnieć.