Geoblog.pl    milanello80    Podróże    Wenezuela 2009 - NIESKOŃCZONY    Spotkałem "szczęśliwych Indian"
Zwiń mapę
2009
19
sty

Spotkałem "szczęśliwych Indian"

 
Wenezuela
Wenezuela, Piacoa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9155 km
 
Nocna strzelanina pod hotelowymi oknami, fakt trochę nas zaniepokoiła, niemniej nie była przeszkodą w związku z koniecznością wczesnej pobudki. Co więcej wczesnoranny dzień zdecydowanie nie korespondował z bandyckim wizerunkiem sprzed położenia się przez nas spać. Dominowała cisza, niespotykana w tym kraju, cisza, kojącą, pozwalająca zapomnieć o nocnych gangsterskich scenach. Usiedliśmy na chodnikowym krawężniku, na zbiegu ulic. Wokół żywej duszy, świat się dopiero budził do snu, raz wtóry dostarczając dowodu na okoliczność, że kultura latynoska żyje wieczorami, wczesne ranki rezerwując na wypoczynek po wieczornych hulankach. Na nasze nieszczęście okoliczność ta dotyczyła również i naszego kierowcy. Otóż miał pod nas podjechać kierowca, który miał nas rzucić na dworzec autobusowy, skąd mieliśmy wziąć autobus ku naszej docelowej destynacji. Niestety kolejny raz doświadczyliśmy słowności, punktualności latynoamerykańskiego szofera. Po telefonie do właściciela agencji pośredniczącej w organizacji naszej wyprawy w Deltę Orinoko, miast autobusem, który był już w drodze, ruszyliśmy z podstawionym szoferem. Widać czas go ścigał bo parł w najlepsze, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Co innego kolejny szofer, którego zamieniliśmy w Ciudad Guayana. Ów, nie dość że jeździł bezpiecznie, umilał nam czas opowieściami o wenezuelskiej rzeczywistości, władając całkiem dobrym angielskim. Okazało się, że wożenie turystów to jego chleb powszedni. Jego opowiadania tylko wzmocniły naszą wizję bandyckiego wenezuelskiego kraju, rządzonego nieugiętą totalitarną dłonią wszechmocnego Chaveza.

Po niedługim czasie dotarliśmy do naszej docelowej bazy nad Orinoko, wioseczki Piacoa, położonej nad głównym z wielu deltowych odgałęzień rzeki, nad Rio Grande. Nasz wybór padł na ową destynację z kilku powodów. Przede wszystkim chcieliśmy dotrzeć do miejsca nieskażonego jeszcze przywarami masowej turystyki, tym samym wolnego od negatywnych aspektów z nią związanych, czy to w postaci naturalnej, nieskażonej jeszcze cywilizacją nadorinokańskiej przyrody, czy też wreszcie zamieszkujących tu indian Warao. Śmieliśmy przypuszczać, że tutaj może być nam danym trafienie na naturalnych, nieobjuczonych pozami tworzonymi na potrzeby turystyki, dumnych Warao . Liczyliśmy, że być może tutaj właśnie spotkamy owych sławetnych fiedlerowskich szczęśliwych indian. Nie plastikowych, przyuczonych do sztucznych uśmiechów, wyciągania ręki po turystycznego dolara, lecz trochę wstydliwych, choć autentycznych i nietkniętych materialistycznymi mackami indian. W rzeczy samej Piacoa stała się dla nas takim miejscem, pozwalającym zaspokajać wyimaginowane żądze umysłu, dostarczającym pożywki dla wyśnionych gdzieś w dzieciństwie, w czasie chłonięcia kolejnych z Fiedlerowskich książek, marzeń. Już przejeżdżając przez wioseczkę, będąc tutaj jedynymi gringo, stanowiliśmy nie lada atrakcję, odmachując uśmiechniętym od ucha do ucha dzieciakom, robiącym sobie przerwę w szkolnych obowiązkach, właśnie po to by zobaczyć, co to za białasy się tutaj przyszwędały. Zwłaszcza, że nasz przejazd przesiąknięty był nutką groteski, kiedy zasiadywaliśmy w plastikowych krzesłach na pace naszego pickupa, z góry przyglądając się wioskowej rzeczywistości.
I nasza baza noclegowa, przybytek stworzony przez naszego opiekuna i przewodnika w jednej osobie, niezwykle barwnej osobowości Niemca Rogera, był jakby miejscem wręcz przenikającym nadorinokańskimi wyobrażeniami, urojonymi w głowie już przed przyjazdem w to miejsce. Ogród był wprost synonimem egzotyki, obrośnięty kolorowymi kwiatami, wśród których przemykały papugi, malutkie niebywale ruchliwe i wręcz nie do uchwycenia okiem aparatu koliberki, w rogu ogrodu sówki naziemne urządziły sobie gniazdko, nad okolicą baczną wartę sprawował dostojny orzeł. Jeżeli do tego dodać pyszne obiadki serwowane nam w ogrodowej altanie, pałaszowane wśród tak rajskiej atmosfery, wręcz nie dziwota że mogliśmy się tutaj czuć wręcz nieziemsko.
Kwintesencją naszego pobytu tutaj były nasze wodne wyprawy w liczne orinokowskie kanały, kanaliki, często prawie nieprzejezdne wodne cieki. Zapuszczaliśmy się w dalekie zakątki delty Orinoko, nawet osiągając ponoć okolice granicy gujańskiej. I mimo wielogodzinnych podróży po rzecznych odnogach, nie byliśmy w stanie przemierzyć nawet śladowej połaci wielkiej Delty Orinoko, mającej ponoć rozmiary samej Belgii (22,500 km2 i 370 km szeroka w swym najszerszym miejscu). Jedna z największych rzek Ameryki Południowej, 2140 km długa Orinoko, rozlewa się tu w niepoliczalną ilość kanałów, stanowiąc miejsce życia dla szalenie bogatej i różnorodnej flory i fauny. Kolory przenikające zewsząd wokół skłaniały do chłonięcia widoków sprzed oczu. Dzięki naszemu przewodnikowi zobaczyliśmy jak bogatym siedliskiem życia jest Delta Orinoko. To przede wszystkim raj dla ornitologów, masa skrzydlatych przedstawicieli wręcz rzuca na kolana. Co rusz zaskakują nas coraz to inni ptasi lotnicy. Delta Orinoko pozwoliła nam też dostrzec wśród swych leniwie toczonych wód miejscowe delfiny boto, plątające figle w wodnej toni. Między listowiem wypatrywaliśmy rudawych wyjców. Wieczorami urządzaliśmy wypady celem podglądania tutejszych krokodyli. Niesamowicie zapadającą w pamięci i będącą przedmiotem do przechwalania się po powrocie w domowe pielesze, była wędkowa przygoda, mająca na celu schwytanie żyjącej tutaj wielkiej piranii (Pygocentrus cariba), swoimi rozmiarami znacznie przerastającej nawet swą kuzynkę z Amazonii.Okaz wielkości dłoni na tyle trzepotał na prowizorycznej wędce, że i po jego schwytaniu należało uważać, by nie pozostawił po sobie śladu po swoim uzębieniu.
Kolorytu atrakcjom dnia dodawały wieczorne zachody słońca nad Orinoko, przenikające ferią barw, podtrzymujące w stanie euforycznym uniesione atrakcjami dnia zmysły. Widok z kołysającej się na wodach Orinoko łodzi na wodny świat powoli szykujący się do snu, dla niektórych, jak wspomniane krokodyle, stanowiący dopiero zaproszenie do nocnych harców, stanowił wręcz ukoronowanie cudownie spędzonych dni w wodnych przestworzach bezkresowej Delty Orinoko.


Największą jednak pożywką dla umysłu,rozmarzonego przygodami wyczytanymi w pochłanianych masowo w dzieciństwie książkach pióra Fiedlera, była możliwość spotkania Indian. Tych prawdziwych, typowo fiedlerowskich, dumnie określanych przezeń szczęśliwymi. Nie odzianych w amerykańskie t-shirty, przyciskających w klawisze nowych komórek indian Pemon, których spotkałem w pobliżu wodospadu Salto Angel. Podobnież nie plastikowych, sztucznie szczerzących do turystów zęby, wyciągających dłonie po bilon z podobizną amerykańskiego prezydenta, wyuczonych w tym celu odpowiednich zachowań, zatracających się w cywilizacyjnych przywarach, jakich ponoć spotyka się i tutaj przy ujściu rzeki Orinoko do morza. Mnie marzyło się spotkać autentycznych, oryginalnych, na w pół dzikich, wstydliwych Indian. Takich o jakich swym cudownym piórem traktował właśnie Arkady Fiedler.
Indianie Warao zamieszkują, w liczbie około 20 tys., wodne kanaliki w Delcie Orinoko. Właśnie im kraj zawdzięcza nazwę Wenezuela (mała Venecja). Podczas konkwistadorskiej wyprawy Alonso De Ojedy widok ich umiejscowionych na palach domostw przywiódł Hiszpanów do skojarzeń z Wenecją. Ludzkość zawdzięcza im zresztą więcej. Ich wytworem są choćby hamaki, czy też tabaka.
Warao zamieszkują w stosunkowo zorganizowanych grupach okolice Delty Orinoko. Ich największa populacja zamieszkuje okolice trudno przystępnego dla zwykłych turystów Curiapo, tuż u ujścia rzeki do morza. Społeczność Warao zamieszkująca tereny turystycznej Tucupity podobnoż zwykła już zatracić swoją dziewiczą naturę pod wpływem zgubnych macek pieniądza. To też był główny powód, dla którego obraliśmy inną destynację naszych wojaży po Delcie Amacuro, jak też miejsce to bywa bardziej nomenklaturalnie nazywanym. Nasz przewodnik Roger uświadomił nas, że szansa spotkania dzikich Warao jest dosyć niewielka. Czasem przypływają oni do Piacoi, by dokonać handlu wymiennego za swoje połowy. Szczęście, jak się okazało było przy nas, bo właśnie na taką okoliczność udało nam się natrafić. Spotkanie miało wymiar niezwykle ponadczasowy i emocjonalny. Stanowiło zderzenie kultur, takie o którym od zawsze marzyłem, takie które pozostawia trwały ślad w pamięci. Do dziś traktuję je jako jedną z najprzyjemniejszych chwil w życiu. Z oczu owych Warao dostrzegałem ich wrodzoną wstydliwość, naturę jeszcze nieprzeniknioną materialnymi żądzami, dziką, wolną, czystą. Jednocześnie ciekawą. Owo zderzenie kultur, mimo że nie trwało długo, zapamiętałem na długo. Chyba dzięki niesamowitej dostojności chwili, chyba dzięki właśnie owej nieskażonej czystości bijącej z oczu Warao. Ich miniaturowa postawa nijak nie licowała z godnością bijącą z ich postawy. Pewnie chwila, by się przeciągnęła, gdyby nie błysk flesza aparatu, powodujący że magiczny moment prysł. Chyba na pewien sposób swoją żądzą uwiecznienia chwili odebrałem im część owej godności. Przynajmniej tak to odebrałem . Odezwała się we mnie typowo materialna pokusa, tak obca Warao. Wstyd mi się zrobiło. Wypadało nie przeciągać już chwili, magia ulotniła się bezpowrotnie. Uświadomiłem sobie, że mimo wszystko, mimo swojej ułomności, doświadczyłem czegoś czego żadne pieniądze nie kupią. Wreszcie spotkałem tych sławetnych szczęśliwych indian. Odzianych w łachy, żywiących się korzonkami, niemniej niezwykle autentycznych, dzikich, przesiąkniętych boską niewiedzą o ułomnościach materialnego świata człowieka rozwiniętej cywilizacji. Na samo uświadomienie sobie owej okoliczności aż miło na sercu się robi.
I co by tu nie napisać, lepszej puenty już nie wymyślę. Szczęśliwi Indianie jeszcze gdzieś tam z dala od cywilizacji żyją.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (35)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedził 42% świata (84 państwa)
Zasoby: 1116 wpisów1116 1546 komentarzy1546 14981 zdjęć14981 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.09.2024 - 15.09.2024
 
 
27.04.2024 - 04.05.2024
 
 
24.11.2023 - 01.04.2024