Po opuszczeniu jaskini rzuciłem pomysłem pojechania na jedną z najpiękniejszych sardyńskich plaży, położoną za Stintino, Plaggia de la Pelosa. Widziałem jej zdjęcia w sardyńskich przewodnikach. Plaża jawiła się w nich na tyle fantastycznie, że odtąd pragnąłem choć na chwilę postawić swą stopę w tym miejscu. By tam dotrzeć obraliśmy podrzędną drogę przez Palmadulę (55 km). Ciężko mi przypomnieć sobie, czy minęliśmy chociaż kilka samochodów. Pustki w baku od dawna dawały o sobie znać. Wreszcie na jednym ze zjazdów paliwa zupełnie brakło. Całe szczęście, że jedyna na dystansie ostatnich 20 km stacja benzynowa, znajdowała się akurat na końcu owego zjazdu. Tym samym, a problem jednakowo dotknął każdego z nas, nie musieliśmy być siłą twórczą dla naszych jednośladów. Po niedługim czasie dotarliśmy do uroczego Stintino. Zjedliśmy pyszną pizzę, zrobiliśmy kilka rundek po mieście, w końcu udaliśmy się ku celowi naszej motorkowej eskapady – plaży Plaggia de la Pelosa. Zza wydm porośniętych makią wyłoniła się katalogowo bielutka plaża, jedna z piękniejszych na jakich było mi danym się wylegiwać. Naprzeciwko wyłaniały się wyspy Piana i Assinara, w rogach majestatycznie stały wieże Nuraghów. Morze było tak przejrzyste, cudownie szmaragdowe, że aż zachęcało do snorklowania. Nawet się nie spostrzegliśmy, gdy w pogoni za kolorowymi rybkami, spędziliśmy kilka godzin w wodzie. Czas powrotu nadszedł. Droga do Alghero minęła bez historii, nie licząc prawie że zderzenia z rodzinką dzików, nienawykłą chyba do obecności pojazdów mechanicznych na drodze. Nocą zrobiliśmy sobie jeszcze dwugodzinną przejażdzkę uliczkami Alghero. Dzień ze skuterkami, zrobiliśmy ponad 200 km, był niezwykle udany.