Wydaje się, że limit doznań estetyczno – duchowych został już wyczerpany. Dzień wydaje ostatnie oddechy przed skierowaniem swych kroków w miejsce spoczynku i nabraniem sił przed kolejnym, jutrzejszym przychylaniem nam swego pogodnego, słonecznego oblicza. I nam ta wieczorna atmosfera zaczyna się udzielać, głowy prawie już przyjmują pozę do zajęcia wygodnej pozycji na pachnącej poduszeczce, wymęczone kończyny już prawie rozluźniają naprężone w nich mięśnie, jakby w świadomości, że chwila ich funkcjonalności dobiega końca. Ale w przyrodzie nie ma miejsca na prawie, matka natura w dalszym ciągu pragnie nas zaskakiwać, nie pozwoli nam wypocząć, nim nie roztoczy nad nami pełnej gamy swych barw i nie zaprezentuje w pełni swego piękna. Widać chce dostarczyć pożywki dla snów, które będą snuć marzenia o miejscach dnia dzisiejszego widzianych. Zmusza nas do kolejnego gwałtownego hamowania (które to już z kolei) i kolejnego przyklaśnięcia jej przedstawieniu. A widziany przed oczami zachód słońca na tle Loch Etive zaskakuje niesamowitym błękitem. Nigdy w życiu nie było mi dane takiego pożegnania słońca z ziemskim padołem spatrzyć. Wszak dotychczasowe skojarzenia z zachodem słońca przybierały kolory różnorakich odmian fioletu, czerwieni, pomarańczu, odmian koloru bordo, czasem towarzyszyła im żółć. Nigdy jednak oczom nie było dane ujrzeć tak niebieskiego, przepięknego zachodu słońca. Nie sposób nie ulec czarowi zastanych pejzaży i tej niesamowitej mieszanki błękitów, z domieszką fioletów oraz dodatkiem znacznej "szczypty" uroku Szkocji nie uchwycić :). Dodatkowego smaczku dodaje im całe morze wprost zółciutkich, wiosennych narcyzów oraz kilka łódeczek spokojnie na wodach Loch Etive kołyszących się.
W średniowieczu za takie praktyki okultystyczne, budzące w widzu ambiwalentne uczucia, a to strachu, a to podniecenia i zachwytu z drugiej strony, ich autor, w tym wypadku - matka natura niewątpliwie zostałby spalony na stosie. Tylko kto wówczas dostarczałby nam takich przeżyć, kto sprawiałby że w pamięci przywoływalibyśmy maksymę – “chwilo trwaj, chwilo jesteś piękna”. A sam nieświadomie na tym właśnie się przyłapałem. Przed opuszczeniem tego miejsca i skierowaniem się na zasłużony spoczynek, podziwiam majestatycznie rozciągający się nad brzegami Loch Etive 150 metrowy Connel Bridge. Jakże błękitna poświata zachodzącego słońca czyni go urokliwym. I on miał swoje wielkie chwile w historii kinematografii. “Występował” w filmie z 1984 roku pod tytułem “Eye of the Needle” (w polskiej wersji zatytułowanym “Igła”), gdzie sam Donald Sutherland po przejechaniu skradzionym motocyklem przez most, wrzuca go następnie w otchłanie Loch Etive, z uwagi na wyczerpanie zasobów paliwa. Po przebyciu tej samej, co sławny aktor, trasy, docieramy wkrótce na zasłużony spoczynek.
Wisieńką na torcie, jakim niewątpliwie były doznania dnia dzisiejszego, bogate w niesamowite widoki, okraszone cząstką historii, szczyptą legend, ale i w znacznym stopniu naznaczone przejawami magii, jest fakt, iż gościć nam dane będzie u starszego, przemiłego Państwa, w ich gustownie i na stary styl urządzonym guesthousie.
Ale prezentów na moje urodziny, przypadające na czas szkockiej eskapady, dostarczyła mi matka natura. Chyba lepszych nie byłbym w stanie sobie wymarzyć. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że doznania duchowe są droższe niźli nawet najzłotsza ze złotych sztab.