Malta jest malutka, więc w niedługim czasie docieramy do Qawry. Jestem po pierwszej przejażdzce starym autobusem. Stary wechikuł, obdarzony nad głową kierowcy znamiennym napisem "Ufajmy Bogu", pamiętam jeszcze lata 50-te ubiegłego wieku. Zresztą jak większość tych autobusów. To jedna z największych atrakcji wyspy. Nie dziwota, że wiele osób, w tym rzesza zapalonych fotografów, przyjeżdza tu właśnie dla nich. I dla mojej skromnej osoby, zdjęcia majestatycznych, kolorowych autobusów, stanowiły impuls do odwiedzenia tej wyspy. Jeden z wiodących impulsów. Toteż i ja bez opamiętania oddaję się podziwianiu ich nieustającego piękna. Czasem starość może być piękna. Maltańskie autobusy są tego najlepszym przykładem. Szkoda, że biurokracja i krótkowzroczność wzięła górę i niedługo piękne maltańskie rzęchy znikną z ulic. Tymsamym jakaś część maltańskiej magii, jej niekłamanego uroku zniknie razem z tymi starymi Leylandami, Beckfordami, Perkinsami czy Mercury'ami.
Sama Qawra, a więc miejsce noclegowe naszych maltańskich wojaży, nie zachwyca, bo i zachwycać nie może. Gęsto upchane hotele zajmują każdy skrawek wolnej przetrzeni. Turystów więcej niż tubylców, toteż oczywistym jest wyłapywanie przez ucho różnorakich, mniej lub bardziej znanych języków swiata. Miejsce zwłaszcza upodobali sobie Angole, zwłaszcza leciwi, niektórzy bardziej niż sławetne autobusy. W sumie lepiej spokojnie korzystać z benefitów płynących z emerytury tutaj, niźli w deszczowej Anglii.
Qawra wraz z przyrastającymi Bugibba oraz St. Paul's Bay to takie turystyczne konglomeraty, sypialnie dla całej turystycznej masy przewaljącej się tutaj. Mimo wszystko sprawiają pozytywniejsze wrażenie niż drugi z maltańskich zagłebiów noclegowych dla turystycznej braci - St. Julian i Paceville. Tamtejsze kasyna, hotele, miejsca rozkoszy buchają pełnią doznań na okrągło, często zaślepiając tą inną swojską i wyciszoną twarz Malty. Stąd świadomie wybrałem spokojniejszą Qawrę, chcąc uniknąć typowo imprezowych noclegowni.
Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy i nasz noclegowy przybytek - Sunflower Hotel. Mimo dosyć topornej fasady, hotel jest całkiem przyjazny, oczym zresztą przekonaliśmy się przez cały okres naszego pomieszkiwania w nim. A i cena - 12 Euro za nocleg ze śniadaniem jest wręcz porywająca. Któżby się spodziewał, że w tej częsci Europy, można tak tanio pomieszkiwać w tam przyzwoitych warunkach. Dwa baseny, w tym jeden na dachu z niesamowitym widokiem aż hen ku Mdinie, pyszne śniadania, dobre warunki noclegowe, wreszcie przyjazna załoga - hotel można polecić z pełną odpowiedzialnością.
Resztę dnia poświęcamy na włóczenie się po owym turystycznym konglomeracie, raz to wkraczając w granice Qawry, raz Bugibby. Turystów już się trochę włóczy tu i ówdzie. Aż ciężko sobie wyobrazić, co ma tutaj miejsce w sezonie. Patząc w przestworza morskie, próbujemy wytworu miejscowego browaru - Ciska. Całkiem znośny. Wieczorem wylegujemy się w basenie.