W ciągu tygodniowej tułaczki po Malcie doświadczyłem niesamowitych uroków, jakie potrafi owa wyspa (także i Gozo ) roztoczyć nad chętnym do ich odnalezienia. Moje dotychczasowe wyobrażenia o jej względnej tylko atrakcyjności wzięły w łeb. Malta to nie tylko konglomerat turystyczny. By się o tym przekonać wystarczy wsiąść w starego, wysłużonego autobusa i dać mu się ponieść. Po opuszczeniu dudniących kołchozów turystycznych, po przebiciu się przez szarawe miasta, wkroczymy w świat innej, swojskiej Malty. Zobaczymy uroki przyrody, podane nam w pięknej, naturalnej i ciągle nieskażonej postaci. Malta posiada kilka cudownych zatok, otaczających swym morskim płaszczykiem kilka równie pięknych plaż. Trekking pośród nich, przy łechcących powonienie zapachach wiosennych bylin, ziół, tamaryszku, akacji, na długo zapada w pamięć. Podobnie jak spojrzenie w morską dal z majestatycznych klifów Dingli. Zapaleni fotografowie wręcz rwą ku sławnym luzzus z Marsaxlokk. Miłośnicy historii doświadczą śladów jej bogatej bytności na wyspie, odbywając włóczęgę poprzez epoki. Z pobudzających fantastyczne wizje megalitycznych świątyń, poprzez średniowieczne uroki Mdiny, wreszcie śladami zabytków z czasów kawalerów maltańskich, odbędą wycieczkę zaspokajającą potrzeby nawet najbardziej wybrednych pasjonatów historii. I koneserzy architektury będą zachwyceni, wszak maltańskie wielostylowe budownictwo, szczególnie ogrom i majestat przybytków wiary, dostarcza wielu dowodów na ich niezwykłe bogactwo architektoniczne. Komu mało atrakcji na samej Malcie, ten niezwłocznie winien przeskoczyć na siostrzaną Gozo, bardziej swojską, toczącą swe życie zdecydowanie wolniej. I tutaj atrakcji bez liku.
By posmakować takiej właśnie Malty nie potrzeba wiele. Tylko chęci wyskoczenia poza turystyczne kołchozy, umysłu otwartego na przygodę, wrażliwości na to, co natura stara się pokazać i w miarę niezdezelowanych butów.
Największa chyba jednak atrakcja Malty odeszła w krainę niebytu. Na Maltę jechałem głównie po to, by jej jeszcze zasmakować. By dać świadectwo ulatującemu pięknu maltańskich autobusów. Swoją potrzebę bycia obecnym w chwili schodzenia ze sceny tych niebywale urodziwych wiarusów w pełni zaspokoiłem. Odbyłem masę przejazdów, byłem obecny przy oddawaniu przez szlachetne “ogórki” ostatnich podrygów, delektowałem się ich warkoczącymi pomrukami, wczytywałem w pobożne formułki, pociągałem za sznurki służące za sygnał do postoju. Ileż radości we mnie owe maltańskie, kolorowe, autobusowe dinozaury wyzwoliły. Ileż smutku na myśl przyniosły, uświadomiwszy sobie, że nie przyjechałem tu na ich zasłużony benefis, a de facto uczestniczę w ich ostatniej drodze. Raz wtóry doświadczyłem, że postęp techniki, nowoczesne myśli technologiczne, nowatorskie próby ułatwiania ludzkości życia, nie idą w parze z estetyką, duchową magią starych, często bezemocjonalnie zastępowanych, przedmiotów. Na Malcie postąpiono wbrew logice, miast czerpać korzyści z faktu atrakcyjności starych oldschoolowych autobusów, masowo przyciągających turystyczną brać, jedną z największych atrakcji wyspy po prostu zabito. Tym bardziej boli, że owego czynu dokonano własną ręką. Malta tym samobójczym ciosem straciła coś, co przyciągało w równej mierze, jak jej historyczne czy naturalne atrakcje. Straciła część swojej duszy, część swej tożsamości. Szkoda, że tutejsi zarządcy nie potrafili patrzeć dalekowzrocznie, przedkładając nowoczesność nad uduchowioną, magiczną i urokliwą staroświeckość. A przecież czasem starość może być piękna...
Na koniec, dla zaintersowanych, podaję koszty, zadziwiająco niskie, mojej tygodniowej włóczęgi po Malcie. Oczywiście są to koszty, po sezonie, choć gwoli ścisłości to nawet przed.
KOSZTY (na 1 os.) : ( 4 zł = 1 Euro) przelicznik na dzień wyprawy, tj. maj 2011
samolot powrotny 350 zł
noclegi wraz ze śniadaniem (6 x 12 euro), tj. 70 euro 280 zł
bilet tygodniowy na autobusy 14 euro 64 zł
bilet na prom Malta – Gozo 5 euro 20 zł
bilety wstępu (Ggantija, katakumby w Rabacie) 10 euro 40 zł
inne wydatki ( jedzenie, restauracje, sklep) ok.65 euro 260 zł
ŁĄCZNIE : 1014 zł