Skoro nie bylem zbytnio zachwycony okolica Sihanoukville, postanowilem poszukac pierwotnej dziewiczej duszy okolic na pobliskich wyspach. Podobno sa wyjatkowej urody. Za cel obralismy sobie wyspe Koh Russei, potocznie nazywana Wyspa Bambusowa. Przyznam, ze wybor tego miejsca nalezal do Sigity. Zgodzilem sie, bowiem poprzednio ona poszla mi na reke, przystajac na moja propozycje wizytacji Wyspy Kroliczej
Po 45 minutowej przeprawie na wyspe poczulem sie rozczarowany. I tutaj brakowalo strzelistych palm, bialego piasku, wreszcie najgorszym okazalo sie, ze wyspa zapelniona jest masa turystow, zwlaszcza rosyjskich. Nie maja oni w zwyczaju dbac o otoczenie, daleko im i w tym wzgledzie do Europy, smiecac w zwyczaju typowo azjatyckim, gdzie popadnie. W dodatku standarty zachowan Rosjan wprawiaja w zaklopotanie. Owi nowobogaccy parweniusze, ktorzy zazwyczaj wyplyneli na wysoki poziom materialny, najczesciej pozaprawnymi drogami, nie zwykli zachowac choc podstawowych zasad etykiety. Przyznam szczerze, ze Rosjanie naleza do tych kilku nielicznych narodow, ktore jakos zbytnio nie darze estyma.
Na Wyspie Bambusowej znajduje sie jedynie jedno miejsce noclegowe - grupa bunalowow Koh Ru. By sie don dostac, nalezy przekroczyc wyspe w poprzek, stawiajac przy tym czola, odgradzajacej obie strony wyspy, cudownie zielonej dzungli. Widok po dotarciu zachwyca, stanowiac zupelna odwrotnosc,kontrast, druga twarz poprzednio widzianej strony wyspy. Wprawdzie i tutaj brak strzelistych palm, wprawdzie i tutaj brak bielutenkiego piasku, niemniej widok kilkunastu malych, bambusowych domkow, w otoczeniu wyjatkowo zywiolowego morza, z szalenczym rykiem rozbijajacego sie o nostalgicznie spokojna plaze, potrafi zachwycic. Ten kraniec wyspy stanowi oaze spolecznosci backpackerskiej, skutecznie odizolowany przez dzungle od plazy, stanowiacej miejsce wypadu dla jednodniowych, jak wspominalem w wiekszosci rosyjskich, turystow. Zamieszkuje tu co najwyzej okolo 50 backpackerskich wedrowcow. Obsluguje ich jedyna restauracyjka na wyspie, i mimo ze ceny nie sa zbyt przystepne, warto pofatygowac sie, by tu dotrzec. Miejsce powala swoja melancholia, turysci zaleguja w lezakach, wyleguja sie na plazy, wreszcie wedruja, wsluchujac sie w rozszalale morze. Przekroczywszy dzungle w innym jeszcze, zachodnim kierunku dociera sie do zawietrznej spokojnej zatoczki, gdzie snorklowanie wokol okolicznych glazow, w wodach bogatych zarowno w piekne okazy miejscowej flory, ale i fauny, nalezy do nie lada przyjemnosci. Przejrzystosc wody byc moze nie konkuruje z ta tajska lub malajska, niemniej warto tu podziwiac podmorskie otoczenie. Spedzilismy tutaj na tyle duzo czasu, ze az wystajace z wody plecy nabraly slonecznych rumiencow :) przypominajac odtad o sobie stosunkowo czesto.
Dwa dni spedzone na Wyspie Bambusowej uplynely wyjatkowo rajsko. Gdybym mial sie pokusic o wybor piekniejszej z odwiedzanych przeze mnie wysp, czy Bambusowa czy to Krolicza, niewatpliwie ublizylbym ktorejs z nich. Kazda z nich zachwyca na swoj wlasny sposob. Jedno maja wspolne, w odroznieniu chocby od wiekszosci wysp tajskich, w dalszym ciagu stanowia bastion nieskazonej, wolnej od turystycznych konglomeratow, natury. W dalszym ciagu synonimami owych wysp sa dzikosc, naturalnosc, stosunkowo nieliczna natretnosc ze strony turystyki, wreszcie niebywale piekno. Nie wiem, czy to swiadomy kierunek kambodzanskiej linii polityki proturystycznej. Jezeli tak, wypada tylko znaczaco przyklasnac.
W drodze powrotnej na staly lad zatrzymalismy sie w miejscu niesamowicie bogatym w zycie podwodne. Dominowaly potezne koralowce, wsrod ktorych wielokolorowe rybki prowadzily swoje wlasne igraszki. Snorklowanie tutaj bylo po prostu bajka. Szkoda, ze aparat zostawilem na lodzi. Oj zdjecia bylyby przepiekne...