Po kilkunastu godzinach spedzonych w samolocie wreszcie ląduję na polskiej ziemi. Mój pierwszy lot polskim przewoźnikiem LOT minął całkiem spokojnie. Generalnie linie zyskały w moich oczach. Standart świadczonych usług był na przyzwoitym poziomie. Szkoda, że stewardessy nie były ciut urodziwsze, w końcu nie od dziś wiadomo, że owa branża pięknymi kobietami stoi. Jedna rzecz, na którą zwróciłem uwagę, a która zdecydowanie urągała przyjętym normom, to niestosowne traktowanie wszystkich klientów. Otóż lecieli z nami w ramach klasy ekonomicznej pasażerowie, bedący zapewne w jakichś bliżej mi nieokreślonych związkach z członkami załogi, przede wszystkim stewardessami. Byli oni zdecydowanie lepiej traktowani niźli pozostała część pasażerów tej samej klasy. Wyglądało to jakby serwowano im świadczenia w ramach klasy biznes, mimo że winni być objęci jedynie usługami klasy ekonomicznej. Dostawali potrawy z pierwszeństwem, w dodatku w porcjach obfitszych, niźli pozostali współtowarzysze lotu. Ot, takie polskie kumoterstwo, kolesiostwo... Przykro było na to patrzeć, zwłaszcza że większość pasażerów naszej klasy, była obcokrajowcami. Znaczna ich część w dodatku z krajów (Skandynawia) o wysokim poczuciu sprawiedliwości społecznej. Szkoda, że swoimi urągajacymi przyjętym normom, zachowaniami LOT psuje sobie renomę. W czasach rozbudowanej konkurencji lotniczej wypadałoby swoim postępowaniem sycić oko klientów swymi nienagannymi manierami i standartem świadczonych usług. Niestety, w tym aspekcie nasz narodowy przewoźnik lotniczy nie popisał się. Nie najlepszym chyba też rozwiązaniem jest puszczanie na ekranach telewizorków programów autorstwa pana Cejrowskiego, w których w sposób zdecydowanie niepochlebny wypowiada się on o azjatyckich realiach, zdecydowanie nie rozumiejąc istoty tego świata. W pasażerach wracających z Azji, oczarowanych tym światem, jego głupawe wywody budziły niestety niezrozumienie i zażenowanie. Musiałem tłumaczyć sąsiadowi z Finlandii, że niestety ów Pan z telewizorka, często lubi z siebie robić klauna...
Jako, że trzecią część roku (prawie 4 miesiące) spędziłem w azjatyckim ciepełku, spodziewam się, że może być ciężko przyzwyczaić się do naszej szaroburej rzeczywistości. Z drugiej strony wypada się cieszyć. Często o tej porze roku zalega jeszcze śnieg, członki skuwają arktyczne mrozy. Kraj wita mnie mżawką, odcieniami mniej przyjaznych oczom kolorów. Cóż na klimat niestety nic nie zaradzimy. Ludzie stolicy dziwnie na mnie spoglądają. Chyba widok opalonego człowieka w tutejszej rzeczywistości, w dodatku obładowanego masą bagażu musi budzić zdumienie. Podobnież wielkie rysuje się na mojej twarzy na widok stolicy. I ona z każdym moim przyjazdem przeistacza się w tempie zastraszającym. Nowy terminal lotniczy, nijak nie muszący czerwienić się wstydem przed tymi z krajów rozwiniętych, budzi zachwyt. Podobnie zdumiewa widok co raz to bardziej zasłoniętego lasem wieżowców pałacu Kultury. Oj, zachodnie standarty urbanizacyjne wkraczają do Polski pełną gębą. I w tym względzie gonimy cywilizowany świat w tempie zawrotnym. Zbliżajace się Euro, chyba wydatnie wpłynęło na przyspieszenie prac nad upiększaniem tej naszej szaroburej rzeczywistości.
I na kolei jakby widać poprawę. Mój pociąg do Katowic już nie urąga wzorcom kolejnictwa krajów bardziej rozwiniętych. Czysto, punktualnie, serwis gastronomiczny na pokładzie. I tutaj widać poprawę. I tylko jeden fakt mnie zdumiewa, smuci, skłania do przemyśleń. Mimo moich wielokrotnych prób zagajenia rozmowy, prób człowieka dlugo nieobecnego w kraju, tym samym żądnego informacji, pokonwersowania w języku ojczystym, natrafiam na mur obojętności, znużenia, podnosowych odburknięć. Dlaczego tak jest, dlaczego brak tu uśmiechu, miłych konwersacji, prób nawiązania kontaktów. Rozumiem, że szarobury świat wokól nastraja melancholijnie i nużaco, rozumiem że rutyna, codzienność przytłacza. Ale czy wówczas nie warto, otworzyć się na innych. W ich towarzystwie choć częściwo spróbować poprawić sobie humor. Przecież mógłbym im zaoferować coś nowego, opowiedzieć o pięknym świecie zielonych ryżowisk, uśmiechniętych, mimo że niebywale ubogich, ludzi, świecie dla niektórych na tyle nieświadomym, że aż niewyobrażalnym. Przecież i oni mogliby mi opowiedzieć co nie co o sobie, swoich marzeniach, pasjach. Miast tego króluje cisza, porażająca cisza... Znów uśwadamiam sobie, że wróciłem do rzeczywistości. Wszechobecny w azjatyckim świecie jazgot, mieszanie się odgłosów rozmów, szczere uśmiechy, głosny smiech - brak mi tego. Tęsknię za azjatyckim gwarem, harmidrem. Cisza skłania ku myślom, marzeniom o Azji, o pięknym, dla niektórych niezrozumiałym azjatyckim chaosie. Gdzieś tam pod okiem przecieram nostalgicznie zawilgocone oczy...
Katowice witają mnie tą samą szaroburą rzeczywistością, do jakiej przywykłem studiując tu kilka lat temu. Niestety miasto dalej tkwi w realiach z czasów prawie, że Flinstonów. Jego przytłaczająca, zakorzeniona w socjalistycznych czasach twarz, pełna betonowego brutalizmu nuży. Ile by się tutaj nie starano, cięzko będzie mastu zmienić swój wizerunek właśnie szaroburego, nijakiego miasta. Miasto przygnębia jeszcze bardzie, gdy w okienku PKS- u dowiaduje się, że zlikwidowano połączenia do mojego rodzinnego miasta. Pani z okienka nic więcej nie może mi w tym względzie powiedzieć, w końcu nie może napedzać konkurencji. Brak informacji turystycznej, niewiedza miejscowych sprawiają, że zdecydowanie za długo szukam miejsca z prywatnym przewoźnikami odjeżdzającymi do mojego miasta. Mnie, rodakowi, cięzko było zasięgnąć niezbędnych informacji. Aż się boję o potencjalnych obcokrajowców próbujących tegoż samego. Wróciłem z trzeciego świata, z krajów powszechnie uważanych za zapomniane, często wyszydzanych, a jednak zawsze pytając o informację witał mnie serdeczny usmiech, próba bezinteresownej pomocy. O nią w owych krajach Trzeciego Świata było mi jakoś łatwiej niż we własnym krajowym ogródku.
Busa załadowano do granic wyporności. I tutaj po kilku próbach zainicjowania rozmowy, dałem sobie spokój. Muszę wierzyć, że tak beznamiętnie funcjonujący w otaczającym ich świecie współrodacy, podniosą głowy, ukażą uśmiech na twarzy wraz ze zmianą aury na wiosenną. Muszę wierzyć, że to właśnie otaczające nas okoliczności przyrody, tak na nas oddziaływują. Muszę w to wierzyć...
Wróciwszy z Azji boję się jednego, boję się depresji, stania się podobnież beznamiętnym do widzianych dzisiejszego dnia ludzi. Człowiek raz zasmakowawszy Azji, raz delektujący się rarytasem, będzie podświadomie, często tylko w myslach wracał do realiów tamtejszej, jakże innej niż szarobura, rzeczywistości. Życie w świecie wspomnieniowych idei, rozmażonych wizji i ich konfrontacja z zastaną rzeczywistością, to najlepsze podłoże do chaosu, depresji wkradającej się w otchłanie umysłu. Boję się tego....
Po każdym powrocie z Azji mam wrażenie, że wracam do innego świata, świata przed którym uciekłem. Muszę uczyć się wszystkiego od nowa, próbować dostosować się do rzeczywistości, próbować przestawić umysł na świadomość bycia u siebie tutaj, nie tam. Zauważam, że coraz ciężej mi to przychodzi.
Boję się depresji....
P.S. Wiem, że niniejszym opisem mogę narażać się na zarzuty malkontenctwa, opryskliwości, krytykanctwa. Starałem się jednak opisać moje zderzenie z naszą, niestety właśnie szaroburą, rzeczywistością w sposób najbardziej zgodny z moimi odczuciami. Zasmakowawszy azjatyckich realiów nie potrafię odwyczaić się od tamtejszych uśmiechów, życzliwości, bezinteresownej często chęci niesienia pomocy.