Kolejną przygodę czas zacząć. Znowu lecę do ukochanej Azji. Ktoryś ze znajomych zapytał dlaczego znowu tam, dlaczego ponownie Azja? Kolejny raz odpowiedziałem, zgodnie zresztą z prawdą, za Kipplingiem, wielkim miłośnikiem Azji, że kto choć raz usłyszał głos Azji, ten innego słuchać już nie chce. Kto poczuł żar tropików, stęchliznę tamtejszych bazarów, kto zaległ pod uginającymi się palmami, zaznał serdecznego uśmiechu tamtejszych ludzi, ten już zawsze przesiąknięty będzie tęsknotą za tamtym światem. Ten wolne chwile wypełniał będzie wspomnieniami dni tam spędzonych. Nie dziwota więc, że znów tam jadę, nie dziwota, że odliczałem dni do wyjazdu z utęsknieniem.
Znów ucieknę, choć na jakiś czas od naszego świata, pełnego śmiesznych norm, perwersyjnego systemu konsumpcjonizmu, świata, w którym nowoczesność czyni wszystko pospolitym, a cywilizacja cywilizowanym. Znów ucieknę do świata egzotyki, szczerego uśmiechu, magicznego orientu, wreszcie świata zapomnianych już u nas wartości.
Tym razem wyjazd mam stosunkowo dobrze rozplanowany. Aż żal, że miejsca na niebywale wskazaną, bo czyniącą czas przygody bardziej nieprzewidywalnym, improwizację tak mało. Wszystko dzięki niesamowicie przystępnym cenowo lotom. W sumie odbędę ich aż 13, z czego aż 9 w samej Azji. Dzięki Lufthansie i jej największemu samolotowi świata - airbusowi A 380, dostanę się do Singapuru. Stamtąd przerzucam się ku pierwszej destynacji docelowej, dzikiej i nieokiełznanej Sumatrze. Po prawie miesięcznym pobycie tamże, udam się na krótki rekonesans po pograniczu malezyjsko-tajskim, by następnie odbyć włóczęgę po coraz prężnie wyszczubiającej swe urokliwe oblicze w świat Birmie. Swoje wojaże zakończę przedzieraniem się przez malezyjskie Borneo. I mimo, że plan był inny, mimo że pierwotnie obejmował pracę przy nurkowaniu na Filipinach, trochę go modyfikując, zyskałem zupełnie inne możliwości, w głowie poczęły kiełkować nowe plany, wreszcie będę robił to co lubię najbardziej, penetrował z żądzą przeżycia przygody dzikie, nieznane ziemie. Choć i miejsce na nurkowanie winno się znaleźć.
Wpływ na moje plany miała również okoliczność, że część trasy pokonywał będę w znanym mi towarzystwie. Mojej sumatrzańskiej wyprawie towarzyszyć będą wierni druhowie - Mari i Munio. Od czasu powrotu z mojej ostatniej włóczęgi po Azji, nasłuchawszy się bez liku opowiadań o moich przygodach, na tyle skutecznie zatruwali mi głowę, prośbami o przygarnięcie ich pod moją pieczę i pokazanie oblicza Azji, takiej właśnie, jaką tak uwielbiam, że nie potrafiłem im odmówić. Raz, że będzie raźniej, dwa sympatyczniej, trzy taniej. I nawet odpowiedzialność, jaka spływa na mnie, przy tej okazji nie przysłania plusów, wynikających z faktu wspólnego podróżowania. Podobnież i etap birmański powinienem odbyć w dosyć ciekawym towarzystwie. Był to zresztą główny bodziec skłaniający mnie do penetracji tego pięknego kraju właśnie w czasie bieżącej wyprawy. A i osoba bliska mojemu sercu coś nieśmiele przebąkuje,że miałaby ochotę po przedzierać się ze mną przez bezkresy borneańskiej dżungli. Fajnie byłoby.
Ku przygodzie czas ruszyć, Azja wzywa :)
P.S. Jakoś tak opatrzność nieprzychylnym okiem na mnie patrzy, że kolejny raz swoją przygodę odbywał będę w cieniu rodzinnej tragedii. Kolejny raz odeszła z tego świata osoba, która miała znaczący wpływ na kształtowanie mojej osoby. Pozwolę sobie tym samym raz kolejny, zaprosić ich dusze, mojej mamy i cioci Oli, do odbycia tej podróży wspólnie. Kiedyś wspierałyście mnie dobrym słowem, mam nadzieję, że wspierać będziecie raz wtóry, opieką, dobrą radą, w zamian choć w ten sposób doświadczając, jak pięknym jest świat, który na smutek wielu osób opuściłyście.