Czasem przysłowiowy rzut beretem, w naszym przypadku raptem 3 godziny jazdy busikiem, wystarczają by przenieść się w zupełnie inny, jakże bliski zmysłom, świat. Bukit Lawang, bo tutaj dotarliśmy, jawi się jako oaza spokoju, przyjemnej, kojącej ciszy, środowisko natury w jej najszlachetniejszej postaci. Dzika, nieokrzesana dżungla wciska tu swoje macki w każdą wolną połać lądu i mimo, że jedynie względami ekonomicznymi tłumaczona polityka kastrowania tychże macek, celem zakładania plantacji palm olejowych, czyni spustoszenie w jej drzewostanie, ona ciągle, jak od prawieków, walczy. Tylko to jej pozostało. Całe szczęście znalazł się ktoś mądry, by jej rozpasłe, położone na prawie 10 tys. hektarów, cielsko objąć ochroną w ramach parku narodowego. Posłyszałem gdzieś na boku zresztą, że prawo na tyle zaostrzono, że obecnie stanowi ono najlepszego sprzymierzeńca dżungli w jej heroicznej walce o przetrwanie. Na dzień dzisiejszy Park Narodowy Gunung Leuser stanowi jedną z ostatnich ostoi dzikiego zwierza w swej pierwotnej, prawie niedotkniętej ludzką ręką postaci. Jest on domem dla zagrożonych wyginięciem tygrysa sumatrzańskiego, nosorożca, niedźwiedzia malajskiego, słonia, ponad 500 gatunków ptaków i wszelakiego rodzaju innych przedstawicieli świata fauny. Przede wszystkim jednak jest to królewstwo orangutana, jedno z ostatnich miejsc na świecie gdzie występuje on w naturalnym środowisku. Górzyste połacie dżungli, rozciągające się wokół górującego nad okolicą Gunung Leuser (3404 m) są domem dla ponoć 70 tys. przedstawicieli tego gatunku. W 1973 roku celem ochrony zagrożonego wymarciem najbliższego genetycznie naszej rasie przedstawiciela małpiego gatunku założono tutaj Ośrodek Rehabilitacji Orangutanów Bohorok. Dzięki owej inicjatywie przywrócono do życia w naturalnym środowisku już około 200 orangutanów. Żądnym ujrzenia tego jakże pięknego kuzyna człowieka umożliwiono odbycie bądź to trekkingów we wnętrzu lasu tropikalnego, od kilkugodzinnych aż po kilkudniowe, bądź też ujrzenie ich w samej siedzibie ośrodka, gdzie stworzono specjalną platformę, na której dokarmia się je.
Świadomie wybraliśmy tę pierwszą opcję. W ośrodku nie zawsze jest sposobność na ujrzenie orangutanów, nie zawsze bowiem stawiają się na dokarmianie. Po drugie jeżeli rzeczywiście się tamże stawią, to i tak wyłącznie te półdzikie, wcześniej przywrócone przez ośrodek do życia w naturalnym środowisku. Nam tymczasem zamarzyło się podpatrzenie tychże orangutanów na trwałe już wtopionych w owo środowisko, stanowiących integralną jego część, zachłyśniętych wolnością, możliwościami, jakie daje życie w tropikalnym lesie. Tymbardziej wersja trekkingowa przypadła nam do gustu, że miała przybrać formę dwudniową, połączoną z noclegiem w samym interiorze lasu tropikalnego. Zwieńczeniem, powodującej przyśpieszenie pulsu, przygody miał być rafting po rzece Bohorok.
Dotarwszy do samego Bukit Lawang, uświadomiliśmy sobie, jak pięknym miejscem jest owa malowniczo położona wioseczka. Urokliwie usytuowana nad brzegami rzeki Bohorok, ciasno wciśnięta między rozległą i szczelnie ją oplatającą dżunglę, stanowi oazę spokoju. Czasem jedynie zakłócanego przez odgłosy dochodzące z interioru dżungli. Rozkołysane mosty, przepasające rzekę rozdzielającą oba brzegi wioseczki dodatkowo dodają jej uroku. I nasz resort (Indra Inn) tonący w morzu kwiatów wprawiał nas w przyjemny nastrój, wypełniony wyczekiwaniem na to co przyniosą kolejne dni, wyczekiwaniem na przygodę. Jedzenie tutaj serwowane palce lizać. Zdecydowanie najlepsze jak do tej pory na Sumatrze, podobnie zresztą jak i skake'i wyciskane ze świeżutkich i niedotkniętych chemicznymi polepszaczami owoców. Gorąco polecam.
Sam trekking okazał się nie lada atrakcją, stanowiąc przygodę, której wspomnienia już zawsze wprawiać będą serce w przyspieszony rytm jego bicia. Dżungla dostarczyła nam lekcji życia, survivalu, wreszcie wzbogaciła o wiedzę, której nawet najpoczytniejsze tomiska, uczone rozpasłe księgi, byłyby w stanie wpoić. Pokazała nam, jak pięknym i wdzięcznym towarzyszem przygody może być, gdy tylko wsłuchać się w jej wołanie, gdy popatrzeć na nią z innej perspektywy niźli ta wyznaczana rzezami siekier i pił łańcuchowych. Kazała wreszcie docenić, że mieliśmy jeszcze możliwość, może jedną z ostatnich, oby nie, zobaczyć ją w jej najpiękniejszej, dzikiej, niewyasfaltowanej i urbanizacyjnie zaprojektowanej, postaci. Nocowanie w jej interiorze, przechadzanie się poprzez jej bujne zarośla, czerpanie z niej wiedzy, stanowiło doświadczenie czegoś, co być może już kolejnym pokoleniom może nie być danym. Niestety nasz świat betonowych wieżowców coraz bardziej bezpretensjonalnie, bez jakiejkolwiek skruchy, nachalnie wypiera świat dżunglastych wieżowców. Szkoda, że tak świadomie mu na to pozwalamy...
Najpiękniejszą nagrodą trekkingu w Parku Narodowym Gunung Leuser była dla mnie możliwość spotkania się z niekwestionowanym królem i symbolem tego miejsca - orangutanem. Szczególnie, że udało nam się również zobaczyć te zupełnie dzikie, wcześniej nieimportowane w owo środowisko. Zazwyczaj bowiem widuje się te półdzikie, wcześniej implantowane w otoczenie, przez to bardziej skore do pokazania swego oblicza rzeszy turystów. Zwłaszcza jeden masywny samiec mnie zaintrygował. Sama możliwość popatrzenia w jego dzikie, choć niebywale sympatyczne oczy, stanowiła dla mnie wystarczającą atrakcję. Aż czasem nazbyt nieśmiale wciskałem palcem odpowiedni przycisk w aparacie, by uwiecznić magiczną chwilę, bojąc się by ową jedną czynnością, nie pozbawić owego pięknego zwierzęcia przymiotu dzikości. Tak pięknie i naturalnie na mnie patrzyło. Sposób, w jaki spoglądało, zapamiętam już na zawsze. Był to wzrok zwierzęcia dumnego, hardego, zwierzęcia niezakutego w okowy, jednocześnie wrażliwego. Takim go właśnie zapamiętam.
I tylko szkoda, że nie wszyscy takim go właśnie odbierali. Szkoda, że dla części ze współtowarzyszy trekkingu, zfejsbukowanych, niedoceniających powagi chwili, stanowił on tylko tło dla ich kolejnego, pewnie kilkumilionowego już zdjęcia wrzuconego następnie w internet, dla zaspokojenia potrzeby zaimponowania innym. Flesze strzelające na lewo prawo tylko uświadamiały mnie w przekonaniu, że co dla jednych stanowi spełnienie marzeń, pole do przemyśleń, dla innych może być jedynie bezmyślną czynnością techniczną, jakich w swoim życiu dokonują wielokrotnie...
Uwieńczeniem dwudniowego trekkingu był rafting na rzece Bohorok. Spływ, jej nie raz wzburzonymi wodami, pobudzał adrenalinę do przypieszonego jej wpompowywania w organizm, osiągając wręcz apogeum w momencie gdy zawiśliśmy na kamieniu, dywagując, czy przyjdzie nam zapoznać się z rzeką bardziej bezpośrednio, czy też nie. Przygoda była przednia. Podobnie zresztą jak i cały nasz pobyt na terenie Parku Narodowego Gunung Leuser...