Jest czwarta nad ranem. Siedzę sobie na schodach dworca autobusowego Puduraya w Kuala Lumpur. Kilkugodzinny przejazd nocnym autobusem przeniósł mnie prawie jakby między dwoma innymi światami. A przecież zawsze uważałem malezyjską stolicę za bardzo nowoczesne miasto. Do Singapuru, z którego dopiero co wyjechałem, równać się jednak nie może. Pierwszym co rzuca się w oczy, a czego pewnie wcześniej nie zauważałem, przyzwyczajony do azjatyckich standartów, to nawał śmieci zalegający na ulicach. W Singapurze, nawet w najciemniejszym miejscu nie szło się ich dopatrzyć. Wciąż jestem pod wrażeniem tego miasta. Na tyle, że aż brak mi słów, by dokończyć poprzednie posty jemu poświęcone. A i tych pewnie zbraknie, by należycie ubrać w słowa to co gały widziały :)
Kuala Lumpur budzi się powoli do życia. Ależ błoga cisza niesie się jego ulicami. Za kilka godzin staną się one królewstwem gwaru, hałasu, trąbienia, typowego azjatyckiego nieładu. Zbieram myśli, korzystając z cudownie kojącej ciszy. Nawet jakoś spać się nie chce.
Znowu jestem w Kuala Lumpur. Cholera, już nawet nie wiem który raz. W każdym razie to najczęściej odwiedzane przeze mnie miasto świata. W Warszawie nie spędziłem nawet połowy tego czasu co tutaj. A propos Warszawki, spotkałem wczoraj, jeszcze w Singapurze, dwie mieszkanki naszej stolicy, bardzo sympatyczne zresztą. Jedna z nich mieszkała przez kilkanaście lat w moim ukochanym Cieszynie. Aż chwilowo zatęskniło mi się za moim rodzinnym miastem i osobami bliskimi mojemu sercu, łącznie z moim pieskiem Rudolfem :)
Kuala Lumpur, pewnie fajnie to brzmi - jestem sobie drugiego stycznia w Kuala Lumpur. Ciepło bije zewsząd, coś nawet komary dokazują. Wspominam z braku laku chwile ubiegłego już roku. Znowu ktoś ważny dla mnie odszedł z tego świata. Może gdzieś tam z góry, razem z moją mamą, czuwa by ten daleki świat był mi przyjaźniejszym, drogi mniej krętymi. Dzięki za to ...
Pieprzone komary. Jeden użarł mnie w piętę. Jakoś nigdy wcześniej ich tu nie doświadczyłem.
Jestem tu tylko tranzytem. Za parę godzin lecę na kilka dni do Tajlandii. Przyda się krótki relaksik przed wyprawą do Birmy. Jakoś tak wychodzi, że rokrocznie wpadam do Tajlandii, krainy tysiąca uśmiechów, mimo że głownym planem moich wojaży nie jest. Myślę, gdzie by tu uderzyć, by uciec przed hordami, zwłaszcza brytyjskiej, notorycznie pijanej młodzieży, zalegającej na tajskich plażach. Mam w głowie kilka spokojniejszych miejsc... Zresztą tą wyprawę chyba aż nazbyt pedantycznie dopracowałem ...
Nic, do świtu jeszcze chwila, powłóczę się po mieście, korzystając z ostatnich chwil spokoju. Kolejny raz dam o sobie znać już z Tajlandii.
P.S. Noworoczne pozdrowienia dla wszystkich. W Polsce dopiero zalegacie do łóżek. Wychodzi mi, że jest przed dziesiątą wieczór. W takim razie dobranoc. U mnie już dobre rano :) Selamat pagi ....
P.S. Pewnie chłopaki uschną z żalu na wieść, że znowu sobie dziś zasmakowałem zupki na Chinatown. Jak zwykle pyszna :)