Kwintesencją pobytu w El Nido dla różnorakiej maści turystów, czy tych bardziej zorganizowanych, czy tych bardziej niezależnych, są wycieczki organizowane przez miejscowe agencje po wyspach archipelagu Bacuit. Jako, że samemu coś podobnego ciężko zorganizować, koszty pewnie przerosłyby nawet najbardziej harcowniczy zapał, pozostaje zdać się na umiejętności organizacyjne miejscowych. Choć i tutaj, zwłaszcza po niedawnych podwyżkach cen tychże wycieczek, mina zrzednie. W końcu nie jest zwyczajem podnosić w ciągu miesiąca ceny wycieczek aż o 40%. Tłumaczę to sobie celową polityką państwa, która kataklizm i jego następstwa spowodowane niedawnym tajfunem Yolanda (ponad 5600 ludzi zginęło) próbuje zbalansować dochodami z turystyki. Chyba nie tędy droga. Pewnie odstraszy to część turystów, pewnie paru, tak jak i ja, wybierze jedną wycieczkę zamiast kilku. Następstwa wspomnianego tajfunu Yolanda, pomimo strat w ludziach, niewyobrażalnych zniszczeniach, jak choćby zmiecione z powierzchni ziemi miasto Tacloban, są dużo dalej idące. Turystów przyjechało na Filipiny, a to początek wysokiego sezonu, zdecydowanie mniej niż zazwyczaj bywało w tym okresie. W efekcie hotele świecą pustkami, ludzie żyjący z turystyki osiągają mniejsze profity. Zapewne wyobrażenia o skali zniszczeń w turystycznej świadomości przerosły stan rzeczywisty, zastany tu na miejscu. A szkoda, Filipiny, mówię to póki co tylko na podstawie doświadczeń z Palawanu, to niebywale katalogowo piękny kraj.
Ostatecznie udało nam się dzięki negocjacyjnej nieustępliwości dosyć znacznie upuścić z pierwotnej ceny wycieczki. Wybraliśmy, najciekawszy ponoć, tour A. Obejmował mało pewnie mówiące turystyczne destynacje jak small lagoon, big lagoon, pięknie ukrytą za małym skalnym otworem secret lagoon, wyspę Shimizu, wreszcie wizytowaną przez nas już poprzedniego dnia plażę 7th commando. Odwiedziliśmy topowe miejsca archipelagu wysp Bacuit, takie które nawet najmniej podatnego na euforystyczne doznania turystę muszą wprawić w zachwyt, gamą kolorów, różnorodnością i intensywnością pejzaży serwowanych przez naturę, jej prostotą i unkalnością. Snorklowanie w przejrzystych wodach wokół wyspy Shimizu pozwoliło podejrzeć kolorowe podwodne życie, w porównaniu do kilku innych przeze mnie już widzianych może nie zachwycające, ale na pewno warte odwiedzin. Tu pod wodą świat kręci się zupełnie innym rytmem, swobodnie, bez pośpiechu, kojąco dla zmysłów obserwatora. Szkoda, że niegdyś bezmyślność człowieka, łowiącego z dynamitem,zniszczyła coś co natura budowała przez lata, coś co przez lata będzie musiała odbudowywać. Z rzeczy wartych nadmienienia odnośnie wycieczki, koniecznie należy wspomnieć o uczcie smakowej, w jakiej było nam danym uczestniczyć. Lunch serwowany przez organizatorów przerósł najśmielsze oczekiwania. Mimo mojej nieukrywanej niechęci do organizowanych turów, byłem zadowolony. Sam więcej i ciekawiej nie byłbym w stanie zobaczyć. W efekcie nasze podsumowanie pięciodniowego pobytu w El Nido wypadło, jak cały pobyt tutaj, po prostu, jak pisałem w jednym z moich poprzednich postów, bosko. Przepraszam, ale innych słów znaleźć nie potrafię. El Nido, jak i zresztą cała wyspa Palawan zachwyciła mnie, swą dzikością, naturalnością, kolorami, zapachami. Pal licho piejące koguty, gryzące mrówki, wlekące się autobusy, topiące kajaki, to miejsce warte odwiedzin. Najlepiej jak najrychlejszych, kiedyś cywilizacja uczyni je cywilizowanym, materializm konsumpcyjnym, ludzka chciwość pomnażania dóbr, na wzór zachodniej cywilizacji, standartowo powszechnym.
Od jutra przemierzać będziemy główną wyspę archipelagu filipińskiego - Luzon. Już się nie mogę doczekać wizyty w kilku topowych tamże miejscach.