Kolejny dzień, a jak się później okazało właściwie dwa, przeznaczyliśmy na eksplorowanie kajakiem wysepek archipelagu Bacuit. O tym dlaczego jednodniowa w zamierzeniach kajakowa eksploracja przedłużyła się o dzień i przygodach z tym związanych za chwilę.
Już okoliczności poprzedzające wypłynięcie w morze nie co ostudziły moje entuzjastyczne samopoczucie dnia poprzedniego. Jak wiadomo człowiek niewyspany to człowiek zły. I choć w mimo przypadku aż tak dramatycznie nie było, to jednak przenikały mnie myśli o u strzeleniu procą, czymkolwiek co pod ręką, w koguta, sprawcę całego zamieszania. Od godzin wczesnoporannych urządził on sobie recital kukuryku z sąsiednimi tenorami, nie dając sposobności błogiego snu. Moja irytacja przybrała na mocy, gdy się okazało, że wyglądałem niczym salamandra plamista, pełen czerwonawych, swędzących plam na ciele, zwłaszcza plecach. Po krótkim śledztwie odkryłem winnych, całą hordę małych krwiożerczych mrówek, grasujących w najlepsze po moim łożku. Na nie już nawet proca by nie pomogła.
Wreszcie wspominane na wstępie kajaki. Nic tylko usiąść się głęboko zastanowić, czy aby warto żywić się nadzieją przygody, czy warto nadwyrężać mięśnie, nie lepiej siedząc w barze z widokiem na morze popijać zimne piwko. Ale po kolei.
Mimo, że Bożo jest dosyć kiepskim pływakiem jakoś udało mi się go namówić na odbycie przygody kajakowej po okolicznych wysepkach archipelagu Bacuit. Rozrysowałem mu w umyśle wizje niesamowitych przygód, opowiadając ciekawe historie z moich licznych spływów kajakowych po polskich rzekach, czy też kajakowej eskapady po wodach zatoki Ha Long w Wietnamie. Po wypożyczeniu kajaka, już pierwsze spotkanie z wodą, głównie wskutek wysokich fal, uświadomiło nas że nie będzie tak przyjemnie, jak mogłoby się wydawać. Kilkakrotnie obróciło nasz kajak do góry nogami, w efekcie czego mieliśmy aż nadspodziewanie częsty kontakt z morskim dnem. W końcu udało nam się wypłynąć na głęboką wodę. Nasza radość nie trwała długo. Nie wiedzieć czemu, bez udziału jakiejkolwiek większej fali, znów obróciło nasz kajak do góry nogami. W niedługim czasie sytuacja się powtórzyła. Za trzecim razem już nie udało nam się wejść z powrotem do kajaku. Okazało się, że z uwagi na brak korka we frontowej części kajaka, morskie fale wlewały się do jego środka, czyniąc go coraz mniej wypornym. Coraz poważniej zaczęła zaglądać nam w oczy wizja jego zatonięcia. Dwugodzinna walka z kajakiem kończyła się tym, że ciągle byliśmy w tym samym miejscu, na środku zatoki, gdzieś ze 3 km od nabrzeża El Nido. Widząc paniczny strach w oczach Boża, zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Jego kapok nie był wystarczającym gwarantem bezpieczeństwa. Nawet moje umiejętności pływackie mu nie pomogą. Pomoc rumuńskiej pary turystów również kajakujących po wodach zatoki wokół El Nido na nic się nie zdała. Ostatecznie udało nam się wezwać na pomoc przepływającego rybaka, który odholował nas i nasz tonący kajak do brzegu. Dopiero wieczorne piwko uspokoiło skołatane nerwy. Moja ambicja nie dała za wygraną. Wykłóciłem się z wypożyczalnią kajaków, że kolejnego dnia bezpłatnie, w ramach zadośćuczynienia, udostępnią nam nowy, tym razem sprawny kajak.
Kolejny dzień stanowił gratyfikację za trudności i strach dnia poprzedniego. Nasze kajakowe wojaże po zatokach i wyspach archipelagu Bacuit odbyły się bez jakichkolwiek komplikacji. Zobaczyliśmy piękne dzikie oblicze tutejszych wysp, powylegiwaliśmy się na ich piaszczystych bezludnych plażach. W efekcie dramatyczne przeżycia dnia poprzedniego udało się choć trochę odrzucić w niebyt, zastępując je tymi zdecydowanie przyjemniejszymi. Było warto dać sobie drugą szansę.