Do Manili dotarliśmy stosunkowo wcześnie. Czas od przylotu do nocnego wyjazdu w kierunku północnej części wyspy Luzon trzeba było jakoś wykorzystać. Postanowiliśmy go przeznaczyć na odwiedziny najbardziej reprezentacyjnej części tegoż 15 milionowego miasta, jej historycznej dzielnicy Intramuros. Z chwilą objęcia kolonialnymi okowami "pieczy" nad Filipinami przez hiszpańskich najeźdzców, zdali oni sobie sprawę z konieczności zbudowania fortecy mogącej odeprzeć ewentualne kontrnatarcie podbitych plemion, jak i umożliwiającej sprawowanie administracyjnej zwierzchności nad podbitym terenem. Miejscem takim stała się założona w 1571 roku przez Miguela de Legazpi forteca oparta o brzeg rzeki Pasig, określana właśnie nazwą Intramuros. Do dziś stanowi ona najdobitniejszy przykład kolonialnej zabudowy czasów hiszpańskiego panowania w Azji. Jako miłośnik tego okresu w historii powszechnej, kolonialnego stylu architektonicznego, nie mogłem sobie odmówić sposobności wizytacji tego miejsca. Moje oczekiwania były zdecydowanie wygórowane ambicjonalnie. Wśród miejsc wartych odwiedzenia tutaj na pierwszym miejscu wymienić należy zwłaszcza Fort Santiago, miejsce o znaczeniu militarnym, ozdobione nadzwyczaj urokliwą bramą wejściową. Ważne martyrologicznie dla Filipińczyków z uwagi na osobę ich bohatera narodowego dr. Jose Rizala, walczącego o wyzwolenie kraju z rąk hiszpańskiego ciemiężyciela, który właśnie tutaj dokonał życia. Sam fort wygląda dość przeciętnawo. Przyznam szczerze, że na mnie nie wywarł wrażenia. A przynajmniej takiego, jak się spodziewałem. Podobnie zresztą jak i znajdujący się w granicach dzielnicy hiszpańskiej kościół Św. Augustyna. Wzniesiony w latach 1587-1606 jest najstarszym hiszpańskim kościołem na Filipinach. Wspomnieć należy też o kilku pohiszpańskich kamienicach znajdujących się w obrębie Intramuros, dawnym płaza Mayor - pełniącym funkcję rynku, czy też kilku całkiem urokliwych uliczkach. Ogólnie rzecz ujmując, dzielnica Intramuros nie co mnie rozczarowany, pewnie dlatego, że zbyt wiele sobie po niej obiecywałem. W niedługim czasie opuściłem więc jej mury, udając się ku nadmorskiej dzielnicy przy Manila Bay, przecinając po drodze dosyć popularny tu park Rizal. I tutaj nijak nie poczułem jakichkolwiek euforystycznych doznań. Chyba rzeczywiście, jak zwykło się oceniać stolicę Filipin w turystycznym światku, nie należy ona do miejsc nadzwyczaj urokliwych. Skoro jej najbardziej reprezentacyjna część miasta nie przemówiła do mojego gustu, to obawiam się, że pozostałe części tej metropolii już nie zdołają poprawić jego wizerunku w moich oczach. Ale o tym będzie mi danym się przekonać przy okazji kolejnej wizyty w tym mieście. Póki co uderzamy w kierunku jednej z największych atrakcji tego kraju, cudownym tarasom ryżowym w górach Kordylierów Centralnych. Co do ponadprzeciętnej atrakcyjności tegoż miejsca jestem aż nadto przekonany.