Opowiadałem Wam ostatnio o pięknych tarasach ryżowych w filipińskich Kordylierach. Zachwyciły mnie. Opowiem o kolejnym cudownym miejscu. Znów będzie mnóstwo patosu, górnolotnych metafor. Znów będzie ich nieproporcjonalnie mało w stosunku do atrakcyjności miejsca. Opowiem o cudownych plażach, palmach strzeliście górujących nad nimi, uginających się pod dorodnymi kokosami, widokach wprost z windowsowskich tapet. O morzu mieniącym się wszelkimi odcieniami błękitu, o rybakach wypływających na urokliwie niebieskich łodziach na połowy. Opowiem o miejscu zapomnianym przez turystów, na pewno nie przez Pana Boga. On dołożył największych starań, by je stworzyć. Całe szczęście, ludzie jeszcze nie zniszczyli tego wspaniałego miejsca, może dlatego tak mnie olśniło. Opowiem Wam o Pagudpud, jednym z najcudowniejszych miejsc na świecie. Będziecie mieć ochotę się spakować i niezwłocznie tu przyjechać. Co do tego nie mam wątpliwości. Ja już jestem targany rozpaczą, że te kilka dni tu spędzonych dobiegły końca. I pomyśleć, ż nawet nie odkryłbym tego miejsca, nigdy o nim nie słyszałem, gdyby nie informacje z blogu (wazji.pl) ekspatki filipińskiej, Polki mieszkającej tu już od kilku lat, której zachwyt nad tym miejscem skłonił moją osobę do objęcia Pagudpud planami wizyty tamże. Pomyśleć, że kolonialne Vigan miało być ostatnim miejscem mojej eksploracji po północnym Luzinie. Jak wiele bym stracił....
Do Pagudpud dotarłem tranzytem przez Laoag. O mieście tym będzie jeszcze okazja napisać, kiedy będę je odwiedzał w drodze powrotnej z Pagudpud. Fakt faktem noc tutaj spędziliśmy w dość ekskluzywnym hotelu. Do miejsc takich nie przywykłem, choć z drugiej strony czasem trzeba się odhamić. Bożo był zadowolony, mnie generalnie, jeżeli miejsce nie przypomina najpodlejszej nory, nie zależy na pławieniu się w luksusach. Są miejsca, w nie nie opływające, marmurami niewyłożone, złotem się nie pławiące. Przeżarte na wskroś historią, swą duchowością, czy niesteoreotypowym spojrzeniem właściciela, inspirują stokroć bardziej.
Pagudpud zachwyciło mnie od pierwszego spojrzenia. Zwłaszcza cudowna plaża Saud Beach. Nie miała piasku najbielszego, nie miała raf koralowych u samego brzegu. Miała za to piasek tak mięciutki, że stopa zapadała się powyżej kostki, miała kilka ledwie resortów, schowanych hen daleko za kilkoma rzędami palm, na tyle daleko, że nawet ich nie było widać. Miała palmy strzelające wysoko w niebo, z dorodnymi orzechami kokosowymi. Miała wodę morską mieniącą się wszelkimi odcieniami błękitów. Miała jeszcze coś, coś nadzwyczajnego i niewytłumaczalnego. Kąpiąc się w najpiękniejszych odmianach urody, w najszlachetniejszych barwach natury, była miejscem wolnym od jakichkolwiek przywar współczesnych czasów. Ba, na jej pięciokilometrowej rozciągłości doliczyłem się, wyłączając kilku okolicznych rybaków, raptem pięciu turystów. Spójrzcie na zdjęcia, przeliczcie, że wychodzi jeden turysta na kilometr plaży, nie byle jakiej, urokliwej, nadzwyczaj urokliwej. Niespotykane, prawda. Plaża nazywana Boracay północy, podobno urokiem nawiązująca do sławnych plaż chyba najsławniejszej turystycznej wyspy Filipin, przerastała te sławniejsze swym unikalnym, wolnym od przywar masowej turystyki, spokojnym, swojskim, niespotykanie błogim obliczem. Nie jestem miłośnikiem plaż. Szybko nudzi mnie plażowy tryb spędzania czasu. Z drugiej strony, z plażami jest jak z piękną kobietą. Jeżeli kusi swymi nadzwyczanymi wdziękami, nie możesz się jej oprzeć. Chcesz w jej towarzystwie spędzać jak najwięcej czasu. Nie widziałem w życiu zbyt wielu piękniejszych plaż. Przypominam sobie tonącą w czerwonym zachodzie słońca plażę w Mirissie na Sri Lance, ukrytą pod potężnymi klifami portugalską plażę w Monte Clerigo , sardyńską Stintino, kilka tajskich - na pewno That Sadet na Ko Phanganie, może jeszcze te w okolicy filipińskiego El Nido. Do dziś je przywołuję w myślach. Tą też już zawsze będę pamiętał. Na zawsze.
Pagudpud, najbardziej na północ wysunięta część Filipin, no dobra są jeszcze wyspy Batanes, nie samą plażą Saud Beach żyje. Okolice są równie urokliwe. Słynna Blue Lagoon jest miejscem pięknym, niektórzy nawet twierdzą ponoć, że bardziej niż plaża Saud. Nic z tych rzeczy. Tutaj już masowa turystyka wychyla swe oblicze, tutaj resorty wypierają prostotę natury. Palmy są wycinane, plaża zabudowywana. I nawet niesamowite formacje skalne w jej otoczeniu (Dos Hermanos, Abot cave) nie są w stanie jej wizernku zmienić.
Na pewno warto odwiedzić ukryty w dżugli, 40 metrowy wodospad Kabigan. Jeden z ciekawszych wizualnie, jakie widziałem na Filipinach.
Wizytując Pagudpud i jego piękne okolice uświadomiłem sobie, że, kolejny zresztą raz, dla takich chwil się żyje. Dla takich momentów kocha się podróżowanie, odkrywanie nowych miejsc na świecie. Dla chwili spędzonej na takiej plaży, dla tego boskiego spokoju, dla leżenia pod takimi palmami, dla wsłuchiwania się w morskie fale, dla podglądania rybaków przy pracy. Z podróżami jest jak z kochaniem żony. Jeżeli ją kochasz, nie pójdziesz na dziwki. Jest jak z kochaniem mamy, jeżeli ją kochasz, będziesz ją kochał nawet jak już jej fizycznie nie będzie przy Tobie. Tak jest właśnie z podróżami. Jeżeli odnajdujesz takie miejsca, musisz je kochać. Bo zwyczajnie kochasz odnajdywać takie miejsca.