Laoag, do którego ponownie dotarliśmy po powrocie z Pagudpud nie jawi się jako idealne miejsce do dłuższego pobytu. Nie jawi, bo nie może. Z idealnego miejsca właśnie wyjechaliśmy. Laoag jest czasem określany jako mniej spektakularna kopia kolonialnego Vigan. Kogoś chyba poniosła wyobraźnia. Laoag nijak nie może zachwycić, a kolonialnego śladu jakoś nie sposób tu doświadczyć. Co innego trzydzieści kilka kilometrów stąd, w Paoay. Znajduje się tutaj najsłynniejszy filipiński kościół barokowy. Pamiętający czasy szabli hiszpańskiego najeźdźcy kościół, zamieszczony zasłużenie na lukratywnej liście UNESCO, jest najpopularniej fotografowaną, niebywale przy tym pocztówkową, budowlą sakralną na Filipinach. Jest typowym przykładem kolonialnej, barokowej zabudowy, masywny, długi, niezbyt przy tym wysoki, z osobną dzwonicą. Nie jestem człowiekiem przesadnie po kościołach chadzającym, ten mi przypadł do gustu. Jak najbardziej warto było go odwiedzić.
W drodze powrotnej wizytowaliśmy Muzeum i Mauzoleum Ferdynanda Marcosa, sławnego filipińskiego dyktatora.
Czas do wieczoru wykorzystaliśmy na bezcelowe włóczenie się ulicami bezbarwnego Laoag. Późnym wieczorem, liniami Cebu Pacific, wróciliśmy z powrotem do Manili. Tym samym nasza włóczęga ziemiami północnego Luzonu dobiegła końca. Mieliśmy masę cudownych przygód, obfitujących w masę zapierających dech w piersiach widoków. Czas biegł szybko, zdecydowanie za szybko. Kiedyś do północnego Luzonu wrócę...