Przedpołudniowym promem opuściłem Negros. Zaskakują mnie wysokie ceny transportu pojazdów między wyspami. Wszak za swój jednoślad zapłaciłem trzykrotność ceny, którą należy uiścić za osobę fizyczną. Pisałem już o tym raz, raz wtóry napomnę, ceny promów są stosunkowo wysokie. Częstokroć korzystniejszym wydaje się dolot samolotem. Proszę to wziąć pod uwagę przy planowaniu podróży po Filipinach. Przeprawa promowa przebiegała przy akompaniamencie gdakań, kukurykowania i śpiewów kogutów. Jechały z nami kogucie czempiony, wartości ponoć nawet do 1000 zł. Gdzieś na Luzonie miały odbyć swoje być może ostatnie walki w życiu. Będąc już prawie dwa miesiące na Filipinach, nie widziałem jeszcze na żywo kogucich walk. Wszystko przez moralny dylemat. Jakoś nie do końca mi w smak podglądanie uciech tubylców nad śmiercią żywego stworzenia.
Nie obyło się też oczywiście bez propozycji matrymonialnych ze strony filipińskich dziewoj. Dla nich ożenek z białasem jest nie lada awansem społecznym, zarówno materialnie jak i społecznie. Filipinki prowadzące się z białasami, cholernie częsty to widok, aż nadto wyraźnie zwykły unosić podbródek :) Propozycje składały mi zarówno matki w imieniu córek, same córki, jak często i starsze kobiety, pewnie i matki.
Iloilo, do którego dotarłem, znam stosunkowo dobrze z poprzedniego pobytu tutaj. Tym razem zagościłem tu tylko przejazdem. Postanowiłem skierować się ku zachodniej części wyspy Panay, ku noszącej intrygującą nazwę prowincji Antique. Jako, że pogoda nieznacznie się poprawiła, więc i motorkowanie było zdecydowanie przyjemniejszym. Szczególnie, że przemierzałem stosunkowo wysokie góry, serpentyniasto wijące się drogi wokół nich. Było czym się zachwycać. Na wieczór dotarłem do stolicy prowincji miasta San Jose. Brzmi jak stolica Kostaryki prawda ? Takich stolic latino brzmiących mijałem po drodze kilka. Było La Paz, był Salvador. Były i piłkarskie miasteczka, jak Valderrama czy Maradona. Fajny wydźwięk ma stwierdzenie byłem w Maradonie, nieprawdaż?
Samo San Jose nie zachwyca. Typowe filipińskie bezbarwne miasto. W dodatku problemem było znaleźć jakąkolwiek noclegownię. Ostatecznie wylądowałem w takiej, która pewnie większości nie przypadła by do gustu. Czmychnęli by zapewne w tempie sprinterskim. Cóż, uznałem, że mnie takie przetarcie, trening przed Bangladeszem dobrze zrobi. Z tego co mi wiadomo i tam powinny przechadzać się po pokoju niczym po wybiegu dla modelek pokaźnych rozmiarów karaluchy. I tam pewnie farba będzie odchodzić ze ścian, prysznic przypominać będzie oborę, a łóżko siennik w stajni. Nie raz i takie są uroki podróżowania. Znamiennym jest, że do takich miejsc chętniej wraca się pamięcią niż do kilkugwiazdkowych hoteli.